Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi adhed z miasteczka Gryfów Śląski. Mam przejechane 5212.40 kilometrów w tym 1559.95 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.43 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 41635 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy adhed.bikestats.pl
  • DST 61.22km
  • Czas 03:11
  • VAVG 19.23km/h
  • Podjazdy 1188m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Deszczowe Góry Izerskie

Sobota, 21 czerwca 2014 · dodano: 21.06.2014 | Komentarze 6

Ostatnio nic nie pisałem, ale to nie znaczy, że nie jeździłem, bo nadal regularnie trenuję, tylko nie chciało mi się opisywać nudnych tras, bo takie ostatnio głównie u mnie były. 

Lubię weekendy, bo praktycznie zawsze jadę wtedy rowerem w góry na dłuższą trasę, a takie właśnie są moimi ulubionymi. Rano pogoda była średnia, zapowiadano przelotne opady, ale byłem już "głodny" roweru i koniecznie chciałem pojechać w góry. 

Start spod granicy w Czerniawie, zaraz potem ostry podjazd na parking nad dolną stacją gondoli i szuterek w górę jak na Bikemaratonie. Coś czułem, że nogi dzisiaj były nawet "świeże" i jechało mi się bardzo przyjemnie. Zaraz potem asfalt i start podjazdu pod Stóg, a konkretniej to pod przełęcz Łącznik, bo jechałem dzisiaj tak jak lecą tędy maratony. Minąłem jakąś parę na rowerach, a z nieba zaczął padać deszcz. Na podjeździe było mi jednak tak gorąco, że nawet nie myślałem, żeby zawracać, bo dzisiaj nastawiłem się na ogólnie jazdę w lekkim deszczu, a niezbyt mi przeszkadzał.

Podjazd szedł żwawo, ale coraz bardziej padało, choć widać było momentami czyste niebo, więc czekałem aż tylko przestanie spadać deszcz. Tak też się stało, a ja kręciłem kolejne metry w górę. Już ostatnie rozwidlenie, ja pojechałem prosto i znak na asfalcie, że zostało 500m do końca. Fajnie szybko poszło. Szybciej niż na maratonie we wrześniu 2013, a nie czułem się taki zmęczony, więc idzie coraz lepiej. 

Potem szuter do Drwali, a stamtąd zjazd na Polanę Izerską. Wszedłem do Chatki Górzystów, założyłem buffa na uszy i pojechałem dalej. Nogi dobrze podawały, jechało mi się bardzo przyjemnie, a odcinek do Orlego bardzo lubię. Tam króciutki przystanek, zrobiło się jakoś cieplej, to ściągnąłem buffa i obrałem kurs na Harrachov. Znowu zaczynało padać, ale jechałem dalej. Ten odcinek jest też bardzo przyjemny. Na przejściu granicznym się napiłem, swoją drogą co chwila widziałem jakichś rowerzystów mimo nieprzyjemnej pogody.

Zjechałem do PKP Harrachov i stamtąd szukałem szlaku do Jizerki, bo wiem, że jakiś jest, ale nigdy stamtąd bezpośrednio nie jechałem (kiedyś jechałem na około przez asfalt ale to bez sensu na MTB). Znalazłem, bo wszędzie są fajne mapki i ruszyłem w drogę. Szlak czerwony był bardzo fajny, po korzeniach, w lesie, momentami bardzo stromy, no i te nieprzyjemne wypusty czy co to było. Czesi mają w tej okolicy takie usypane jakby "wały" - nie wiem jak to nazwać, ale źle się to przecina rowerem. Wyjechałem przy mostku i już poznałem trasę, bo jechałem tamtędy na początku wiosny. 



Teraz kilka kilometrów asfaltu w stronę Bukovca, a potem coraz bardziej w górę, w końcu ten szczyt ma ponad 1000m n.p.m. a szlak prowadzi niemal obok samego szczytu. Końcówka naprawdę stroma, ale wjeżdżało mi się bardzo przyjemnie, bez przystanków. 

Niestety jak wyjechałem nad Jizerką, to zaczęło porządnie padać, zjechałem do tej malutkiej wioski i cóż... zostało tylko jechać dalej wg planu.... A padało i było zimno i bardzo nieprzyjemnie. Zobaczyłem na temperaturę i poniżej 6 stopni C, a to niewiele.

Pojechałem nowym dla mnie czerwonym szlakiem, który miał mnie zaprowadzić do Hubertki. Planowałem wracać singlami na granicę, ale że byłem już cały przemoczony, to chciałem jak najszybciej wrócić do auta, ale ta wizja była jednak jeszcze odległa, bo po przejechaniu kilku kilometrów nie wiedziałem gdzie jestem :D

Pech chciał, że mapa w Garminie też mi nie działała. Padało już mocno, było cholernie zimno, a ja nie wiem gdzie się znajduję. Minąłem kilka rozwidleń, ale zawsze wybierałem tę w lewo, bo tak czułem, że tam trzeba jechać w kierunku Hubertki. Jechałem po jakichś szczytach, jakby świeciło słońce, to mogłoby być tam naprawdę super. 

Doszedł jeszcze jeden problem - amortyzator chyba wypuścił mi powietrze i stracił skok... No to ładnie, ciekawe co teraz zrobię, przez single już na pewno nie wracam, bo jeszcze coś się stanie (w sumie nie wiem co może się stać jak go dobiję), a skoku nie było już prawie w ogóle... Robiłem ostatnio serwis amorka i chyba zrobiłem go źle :D

Było okropnie, ale ciągle tylko myslałem, że mogłoby być gorzej... Np. jakaś burza - to dopiero miałbym przechlapane, bo nie byłoby gdzie się schować :-) Jechałem, jechałem i pojawiły się oznaczenia szlaków, do Hubertki 10km więc coś wcześniej chyba lekko pochrzaniłem, bo powinno być krócej. No, ale nic, pojechałem dalej, bo co mi zostało.

Mijałem już jakichś turystów więc zawsze raźniej. Minąłem w końcu znak z "0,5km w prawo na Smrk" więc już mniej więcej wiedziałem gdzie jestem - gdzieś lekko pod Smrkem. Zrobiłem zdjęcie i ruszyłem dalej.



Po asfalcie już poznałem tę drogę, kiedyś zjeżdżałem tędy ze Smreka, na jesieni, ale wtedy byłem w kurtce i było mi na pewno cieplej :) 

W końcu dojechałem do rozwidlenia gdzie zjeżdża się na singla do Hubertki. Ja zadowolony, bo single już odpuściłem, a do granicy już niewiele, praktycznie tylko z górki :) Zjechałem tym stromym asfaltem w dół, gdzie zawsze się na single podjeżdża, a na granicę wjechałem ostatnim króciutkim singlem.

W nagrodę na ostatnim zakręcie coś mi się koło uślizgnęło. Myślę - no ładnie... I faktycznie - dętka przebita, powietrza nie ma, ale tyle dobrze, że do auta zostało z 50m :-) Chciałem biec, ale jak zacząłem, to miałem tak zmarznięte nogi, że ledwo szedłem haha :)

Po takich trasach docenia się suche ubrania i dach nad głową haha :) Trasa jest super, tylko żeby pogoda była nastepnym razem jak trzeba!


Kategoria Treningi


  • DST 67.38km
  • Czas 04:09
  • VAVG 16.24km/h
  • Podjazdy 1634m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jested zdobyty

Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 3

Wczorajszy trening opisał już Marcin, a mi nie chciało się pisać o tym samym, więc odpuściłem - wczoraj było naprawdę fajnie, ale podjazd po Rozdroże dał mi bardzo mocno popalić i myślałem, że zaraz stanę i pożegnam się z Marcinem, bo nie miałem już sił. Wcześniej już się wypaliłem, bo jechaliśmy naprawdę niezłym tempem, a jak widać nie potrafię jeszcze utrzymać go zbyt długo, dlatego tym bardziej odpuszczam Bikeadventure PRO w tym sezonie :-) Nad FUN się jeszcze zastanawiam, ale raczej wezmę udział.

Dzisiaj za to byłem przekonany, że czeka mnie trudniejsza trasa, no i się nie zawiodłem. Pojechałem z dwoma znajomymi, którzy są znacznie lepsi ode mnie i mimo, że oni jechali tempem trochę bardziej niż spokojnym, to ja na podjazdach musiałem cisnąć na maksa żeby za nimi nadążyć, a i tak jechałem z 10 metrów za nimi, ale ogólnie było super :-) Muszę zrzucić sporo kilogramów, bo podjazdy, kiedy jadę je z kimś nie dają mi żadnej frajdy, bo żeby próbować nadążyć za mocniejszymi ode mnie, to muszę się mocno napocić. 

Startowaliśmy z Bogatyni, już o 9 rano był niezły upał, ale jak już zaplanowaliśmy, to nie ma odwrotu - trochę nas się wykruszyło i pojechaliśmy tylko w trójkę. Przez trochę leśnych ścieżek, a potem asfaltów dojechaliśmy do jakichś czeskich gór i zaczęły się ostre podjazdy. Oj było ciężko, a wjechaliśmy na zaledwie 600m n.p.m. Tyle dobrze, że było tam chociaż dużo cienia. Chwila zastanowienia i wybranie opcji jaką pojedziemy na Jested - nasz dzisiejszy cel podróży (zdjęcie poniżej). Wybraliśmy opcję szutrowo-asfaltową, bo była jeszcze przez konkretne MTB po szczytach okolicznych gór, ale w taką pogodę, to byśmy się tak zmordowali, że nie wiem, czy udałoby się wrócić :D



No i zaraz był ostry zjazd, asfaltem... Nie lubię czegoś takiego, bo straciliśmy 200m w pionie na szybkim i stromym zjeździe bez praktycznie żadnej przyjemności, a trzeba będzie to zaraz nadrabiać, bo Jested ma ponad 1000m n.p.m. Ale nie wybrzydzałem, bo dla mnie miał to być ciężki trening, czułem się trochę jak na wyścigu, bo tętno wchodziło na moje najwyższe strefy i jechało mi się cholernie ciężko. Zaczęły się bardzo strome podjazdy, na razie po asfalcie. Jakoś je męczyłem, a nie powiem że nie - miałem chwile zawahania i chciałem dać sobie spokój hah :D Za jakiś czas krótkie zjazdy i znowu dużo więcej w górę i tak kilka razy, złapałem nawet rytm i jechało mi się nieźle, przyzwyczaiłem się do palących nóg. 

Zaraz potem strzelił mi łańcuch... No nie! Spinka się wykrzywiła, pierwszy raz coś takiego, a akurat dzisiaj nie wziąłem zapasowej, bo tą którą zawsze wożę miałem w tym łańcuchu. Ale udało się skuć łańcuch tradycyjnym sposobem i na szczęście wytrzymał do końca, choć był trochę przykrótki - będę musiał go wydłużyć.

Przez szutry, jedną ściankę i kilka innych kolejnych kilometrów dojechaliśmy wreszcie do głównego asfaltu, skąd pięknie było widać Jested. Nie zatrzymywaliśmy się jednak i pojechaliśmy prosto na szczyt. Było cholernie gorąco, turystów też było bardzo dużo, a podjazd dał mi się mocno we znaki. Już byłem nieźle zmęczony, a czekało nas jeszcze dobre 200-250m w pionie. "Spotykamy się na górze" i każdy jechał swoim tempem. Odliczałem tylko wypusty na poboczu, bo musiałem się na czymś skupić żeby jechać dalej, bo miałem ochotę na chwilę odsapnąć. Jednak nie stanąłem ani razu i dojechałem na samą górę bez przystanku. Kilometr przed szczytem jak zobaczyłem czubek góry to od razu zacząłem jechać szybciej i wiedziałem, że już dojadę, bo motywacja od razu była większa. Widoki z drogi były niesamowite - jak na jakichś wysokogórskich trasach. Jested bardzo wybija się ponad okolicę i widać z niego wszystko dookoła, a akurat dzisiaj pogoda była rewelacyjna. Na górze masa ludzi, napełniliśmy bidony i bukłaki, porobiliśmy fotki, trochę odpoczęliśmy i trzeba było ruszać z powrotem, a w taki upał się nie chciało!





Z Jestedu zjechaliśmy bikeparkiem, który jest tam dla osób jeżdżacych DH. Trochę sprowadziłem, było bardzo stromo, z tyłu mam za dużo płynu w układzie hamulcowym i raz, że tarcza mi ciągle ociera, to jeszcze jak nacisnę klamkę to od razu mi się blokuje koło i uślizguje na stromiznach - muszę to jak najszybciej skorygować. 

Dalej już przez asfalty, na dół do Liberca. Kurcze jakby stamtąd startować na Jested, to jest spokojnie z 10km ciągłego podjazdu - porządny trening! Od asfaltu było cholernie gorąco, ale to była najkrótsza droga do domu, a każdy był już trochę zmęczony i w takim upale nie chciało się zbytnio jechać. Trochę przez pola, ale nie dawało to ulgi, bo nie było tam w ogóle cienia, więc jeszcze gorzej. Na koniec jeszcze 8km podjazdu i w końcu jest - teraz już tylko z górki! Mimo, że był to fajny techniczny odcinek na granicy polsko-czeskiej, to niezbyt mi się chciało nim jechać, bo tak już miałem dość tej trasy :D Ale jakoś dojechaliśmy i na pewno był to udany i bardzo ciężki dla mnie trening! 



Kategoria Wycieczki


  • DST 12.67km
  • Teren 12.67km
  • Czas 01:23
  • VAVG 9.16km/h
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyścig MTB w Bogatyni

Sobota, 31 maja 2014 · dodano: 31.05.2014 | Komentarze 0

Dystans jest razem z rozgrzewką, bo nie resetowałem licznika, ale średnia tak czy siak byłaby podobna, bo wyścig był w katastrofalnych warunkach. Po tygodniu opierdzielania się i okropnej pogody pojechałem na wyścig MTB do Bogatyni. Wcześniejsze opierdzielanie się oczywiście było w planie, bo za mną tydzień rege :) 

Dzisiaj pogoda była na szczęście ładna, świeciło słońce i było ciepło, aż chciało się wyjść na rower. Mój MTB jest niestety niesprawny, a że napaliłem się trochę na ten wyścig, bo wielu znajomych startowało, to wypożyczyłem Rometa w nowym Centrum Rowerowym w Świeradowie w budynku SkiSun. Mają sporo tego sprzętu, ale większość to typowe rowery miejskie, crossowe i jest tylko kilka prawdziwych MTB, ale też raczej słabej jakości. Ja wziąłem najwyższy dostępny model i był to Romet Rambler 4.0 na 27,5" kołach więc dla mnie nowość. Wszystko chodziło sprawnie, ale dziwnie się na nim czułem. Na początku jeszcze mostek był na + to już w ogóle było jak na mieszczuchu. Po zamianie trochę lepiej, ale nadal jakoś dziwnie - geometria jest wg mnie skopana i ten amorek (Epicon) tam nie pasuje.

No, ale nic, pojechałem do Bogatyni, było tam już sporo osób. Łącznie do wyścigu głównego zapisały się chyba 42 osoby. Od razu dowiedziałem się o zmianach na trasie, bo warunki są fatalne - wszędzie duże błoto. Wycofali rundę po torze motocrossowym, bo tam było jeszcze gorzej. Do tego skrócili czas startu z 2 godzin na około godzinę. Mówię około, bo to polegało na tym, że jeśli wcześniej uda nam się wyjechać na kolejną rundę, to jedziemy nadal i kończymy po jej skończeniu.

Po starcie od razu ruszyliśmy pod stromą górkę, a tam błoto ponad kostki, więc każdy solidarnie podchodził. Od razu nogi piekły, bloki i pedały zapchane, no, ale to taki wyścig. Potem jazda w wielkich kałużach i błocie oczywiście nadal. Ja jechałem na 6 pozycji, ale miałem za sobą kilka osób. Kolejny stromy podjazd i znowu podchodzenie, potem jakieś singielki po hałdach w lesie. Całkiem fajnie się tam jechało, choć właśnie na pierwszej rundzie jeszcze nie czułem roweru ani jazdy. Zahaczyłem kierownicą o drzewo :D i leciutka wywrotka, to gość z tyłu mnie minął. Potem go już nie dogoniłem, minął mnie jeszcze jeden i tak jechałem na 8. miejscu, w sumie już do końca wyścigu. Był jeden krótki zjazd po korzeniach, wszędzie ślisko, ale fajnie. Potem znowu walka przez błoto, gdzieniegdzie prowadzenie, a to takie prowadzenie, że błoto było ponad kostki :D Ogólnie syf i tyle. Na końcu rundy bardzo stromy zjazd (-30%) po błocie, ale na szczęście ani razu się tam nie wywróciłem, a niewiele brakowało. Najlepiej było tam puścić hamulce i przejechać jak najszybciej, ale strach w oczach lekki był. 

Mi udało się przejechać 3 rundy, co jakiś czas widziałem jednego zawodnika przede mną, ale nie udało mi się go dogonić. Był jeden dłuższy podjazd po asfalcie (jakieś 600m), tam go zawsze doganiałem na jakieś 10m ode mnie, ale potem znowu mi gdzieś po tym błocie uciekał. Każdy miał takie same warunki i ogólnie to nie była taka walka wydolnościowa, a bardziej kto lepiej przez te błoto się przedrze :P Zdublował mnie Daniel Ryż (Mistrz Polski Masters I z Żerkowa), który jako jedyny zrobił 4 rundy i wygrał cały wyścig. 

Ogólnie to zawsze jakieś doświadczenie, kogo miałem wyprzedzić to wyprzedziłem. W moim zasięgu było jeszcze dwóch zawódników, ale nie dałem im dzisiaj rady. Dobrze, że chociaż roweru nie trzeba serwisować bo to nie mój - tylko umyłem go myjką :-) Mam nadzieję, że niebawem uda mi się zrobić mój MTB, bo już stęksniłem się za singlami i ogólnie terenem i rowerem, którego dobrze znam! :)

miejsce: 8, na osób w sumie nie wiem ile, zapisało się 42, ale nie wszyscy byli w jednej kategorii bo jeszcze jakieś masters zrobili
będą wyniki w necie to wpiszę tutaj


Kategoria Wyścigi


  • DST 121.18km
  • Czas 04:40
  • VAVG 25.97km/h
  • Podjazdy 1340m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szosą do Karpacza

Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 2

Po wczorajszym fatalnym wyścigu musiałem odreagować. Chciałbym pojechać w góry, a najchętniej to na single, ale co zrobić jak MTB niesprawny, a nawet nie wiem kiedy uda mi się go zrobić i co jest do naprawy. Pozostała szosa, a że pogoda piękna, to można gdzieś dalej pojechać. Myślałem nad oglądaniem Triathlonu w Zgorzelcu, ale odpuściłem, bo trasa byłaby trochę nudna. Wybrałem okolice Gór Izerskich i dobrze na tym wyszedłem.

Przez Świeradów pojechałem na Rozdroże Izerskie. Następnie do Szklarskiej i tam miałem zdecydować gdzie jechać dalej. Był pomysł pojechania do Jizerki i Smedavy, ale jednak wybrałem Karpacz, bo przed chwilą spotkałem trzech gości na MTB i tak pogadaliśmy i przypomniałem sobie, że jest dzisiaj MTB Marathon w Karpaczu, to chociaż zobaczę jak ich miasteczko wygląda i może popatrzę na dekorację zwycięzców.

Pojechałem przez Piechowice, Podgórzyn, Sosnówkę i Miłków do Karpacza. Widoki były niesamowite, bardzo podobają mi się te szosy i będę musiał częściej jeździć w te rejony. Na pewno także na MTB, bo chętnie pojeżdżę znowu w terenie w okolicy Przesieki i Borowic. 



W Karpaczu podjechałem pod stadion, gdzie było miasteczko MTBM. Do dekoracji zostało jeszcze dużo czasu, więc na nią nie czekałem. Popatrzyłem tylko trochę na finiszujących zawodników, posłuchałem wypowiedzi zwycięzców na GIGA i ruszyłem w stronę Jeleniej. Bardzo nie lubię jeździć po JG zarówno rowerem, jak i autem. Fajne miasto i chciałbym tutaj mieszkać, bo to świetna baza wypadowa na okoliczne góry, ale po samym mieście jeździ się jak dla mnie słabo. Słabo też dlatego, że mało znam Jelenią i nie wiem którędy najlepiej pojechać aby dotrzeć tam gdzie chcę :)


Pojechałem w stronę Cieplic, potem standardowo przez Rybnicę i Starą Kamienicę do Rębiszowa i przez Mirsk do domu :) Poza tym miałem dużą niespodziankę przed Rębiszowem. Chciałem jechać przez Grudzę, ale kurcze nie widziałem podczas jazdy zjazdu w prawo. I tak jechałem i jechałem prosto, aż podjechałem pod jeden cięższy podjazd i co? Okazało się, że jestem już przy kopalni i mam tylko zjazd do Rębiszowa :D Kurcze okolica strasznie zarosła trawą, drzewa liściami i nawet nie poznałem tego podjazdu :) A to dobrze, bo łatwiej mi się wjechało i czekała mnie już miła jazda do domu.




Kategoria Przejażdżki


  • DST 21.21km
  • Teren 21.21km
  • Czas 01:44
  • VAVG 12.24km/h
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bikemaraton Wałbrzych - znowu mini, bo się poddałem

Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 3

Cóż, teraz piszę to już z perspektywy dnia po wyścigu, więc emocje opadły i odczuwam ten wyścig inaczej niż jeszcze w sobotę, ale opiszę co nie co, żeby mieć na pamiątkę. Jak dla mnie najgorszy wyścig w moim odczuciu - jechało mi się po prostu fatalnie, sprzęt nawalał, a i straciłem wszelką motywację. Krótko mówiąc - kompletnie zero przyjemności z jazdy i miałem ochotę rzucić już te wszystkie wyścigi w cholerę :D

Zaczęło się od tego, że sprzęt już na rozgrzewce coś nie chodził jak trzeba. Jest jakiś problem z piastą albo bębenkiem, że zaciąga mi co chwila łańcuch, gdy jadę bez pedałowania. Duży problem na zjazdach, jak się potem okazało naprawdę duży. Do tego kolega zwrócił mi uwagę na luzy przy sterach, co jest niebezpieczne (tak myślę, że te stery co kupiłem to niezbyt pasują do tej chińskiej ramy). No i przez to już tylko myślałem czy w ogóle przejadę ten maraton bez defektu, żeby nic się nie rozwaliło... 

Wyścig ruszył, ja ze środka 4-ego sektora. Jechało mi się dosyć dobrze, było bardzo ciepło i duszno, ale pierwszy podjazd szedł okej. Może trochę za szybko dla mnie, wyminąłem trochę osób i doszliśmy chyba końcówkę 3-ego sektora i ich minęliśmy. Potem krótki zjazd, mogłem lekko odsapnąć i na zakręcie jechałem uważnie żeby się nie wywrócić. Już miałem prostą i zaraz przyspieszać, a tu mi gość wleciał z boku prosto we mnie. No nieee, upadłem razem z nim, okulary mi się rozwaliły (ale jednak nie połamały na szczęście), garmin odpadł. Patrzę tylko na moje poprzednie szlify i widać już krew, czułem jeszcze twarz i bark. Wsadziłem okulary i garmina do kieszeni z tyłu i ruszyłem szybko za ludźmi, którzy właśnie mnie wyprzedzili, a było ich bardzo dużo. Cholera tak się wkurzyłem, że teraz myślę, że było to niepotrzebne. Wypadki się zdarzają, najgorzej, że kompletnie nie z mojej winy, ale cóż - trzeba było się z tym pogodzić. 

Wtedy już miałem w myślach "po wyścigu", bolało mnie wszystko i jakoś kompletnie straciłem motywację do dalszej jazdy :( Nawet była myśl, żeby zawracać. Już wiedziałem, że MEGA nawet nie będę próbował, chciałem już to skończyć, a najlepiej to wcisnąć "RESET" i pojechać to od nowa! Teraz jak to piszę, to mogłem inaczej to rozegrać, normalnie jechać jak trzeba, a ja przez ten upadek myślałem tylko o tym, że to przekreśliło cały wyścig, a głowa niestety też jest ważna i bez motywacji ciężko cokolwiek jechać. 

No i tak ruszyłem najszybciej jak umiem, żeby najlepiej od razu odrobić wszystko co straciłem przez tę chwilę. Głupota totalna! Jechałem najmocniej jak dawałem radę, ale przecież ten podjazd nie był krótki i zaraz nogi się zagotowały i tyle było z tej jazdy. Straciłem parę w nogach i jak zaczęli już mnie ludzie wyprzedzać, to w ogóle nie miałem już ochoty jechać dalej... Już pogodziłem się, że wyścig stracony, mimo, że to były w zasadzie jego początki... Nauka na przyszłość - teraz wiem, że muszę nad tym popracować, żeby zawsze myśleć pozytywniej! 

Na zjazdach już widziałem, że to kompletna klapa. Jechałem za ludźmi, którzy prowadzą, bo boją się wjechać w duże kałuże.... Już nawet nie próbowałem tam szaleć, tylko grzecznie jechałem za nimi, momentami czułem się jak na spacerze. Na podjazdach mimo to nie nadrabiałem. Raz wziąłem żel, ale taki który ponoć jest na końcówkę. Siły mi nie dodało, ale za to w jednej cześci podjazdu miałem wrażenie, że kompletnie mnie odcięło. Myślałem, że go nie podjadę, mimo, że nie był jakiś bardzo stromy... Na jednej części z kolei jakaś siła wróciła i wyprzedzałem sporo osób - o to był jedyny moment, że miałem jakąś małą frajdę.

Ale zaraz potem co - po zjeździe nie mogę pedałować, bo łańcuch mi się zaklinował przez to zaciąganie. I tych co wyprzedziłem to znowu mnie minęli. Walić to wszystko! Byle dojechać do mety. W sumie łańcuch zaklinował mi się 3 razy, a najgorzej na samym końcu. To mnie już w ogóle zdołowało, bo na tej łące pędziłem jak szalony i zrobiłem dużą przewagę nad dwoma zawodnikami, co jechali wcześniej koło mnie. No i co - ze sto metrów przed metą, na tym chodniku z zakrętami znowu mi się łańcuch zaklinował. Nie dało rady szybko wyciągnąć, to biegnę do mety. Już myślałem, że koniec, a to jednak nie, bo meta nie było na 1-szym sektorze, a trochę dalej. No i minęło mnie dwóch tych typów, a ja zacząłem dopiero wtedy biec do prawdziwej mety....

Cóż, kolejny Bikemaraton to Bielawa, nad Bikeadventure się zastanawiam. Teraz mam tydzień rege, jak uda mi się naprawić MTB, to pojadę na single, żeby nałapać jak najwięcej pozytywnej energii z jazdy :-) i oby zagoić te wszystkie rany, bo coraz bardziej mi przeszkadzają...

Czas: 1:44:02
Miejsce: 221/570 Open | 55/82 M2


Kategoria Wyścigi


  • DST 13.86km
  • Czas 00:41
  • VAVG 20.28km/h
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przerzutki wyregulowane

Piątek, 23 maja 2014 · dodano: 23.05.2014 | Komentarze 1

Wczoraj w końcu udało się złożyć rower w całość i co ważne - wyregulować przerzutki! Oj ile nerwów na tym straciłem, ale w końcu się udało i póki co łańcuch bez problemu wchodzi na każdą zębatkę, czuję jakbym jeździł na nowym rowerze. Zrobiłem sporo błędów, że już miałem dość, bo support to odkręcałem dosłownie 5 razy, bo coś nie grało z korbą :D Ale działa i to jest ważne.

Wyjechałem wczoraj sprawdzić czy wszystko naprawdę śmiga. Miał być trening mocy, czyli sprinty, ale jechało mi się bardzo ociężale, krótko mówiąc -  noga nie podawała, więc odpuściłem. Jednak jeśli miałbym się trzymać w 100% planu, to w środę powinienem tez jechać lekkim dla mnie tempem, a było jednak sporo fragmentów ostrzejszych i czułem następnego dnia, że jednak nie ma co jeszcze dowalać do pieca.

Już kończyłem w sumie jazdę i... wywaliłem się na asfalcie :( Przyspieszałem na stojąco i kurcze szybkozamykacz w tylnym kole jakoś puścił, koło lekko podbiło, a że wsadziłem nowe klocki do zacisku, to tarcza nie weszła z powrotem na swoje miejsce i jakimś cudem się wywaliłem. Cholera mam sporo szlifów, w tym konkretniejszy na lewej ręce, ale mam nadzieję, że do jutra - do Bikemaratonu przestanie tak piec, bo będzie niezbyt przyjemnie się tak ścigać :D

Szybkozamykacze już wymieniłem na stare, które są w 100% pewne, bo do tych KCNC nie mam już najmniejszego zaufania (kiedyś widziałem, że lekko mi się odkręcał, ale od tamtej pory już bardzo starannie je zamykałem, ale jak widać znowu nawaliły).


Kategoria Przejażdżki


  • DST 91.31km
  • Czas 03:28
  • VAVG 26.34km/h
  • Podjazdy 968m
  • Sprzęt szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze

Letnia szosa

Czwartek, 22 maja 2014 · dodano: 22.05.2014 | Komentarze 0

We wtorek były sprinty, a dzisiaj miała być dłuższa jazda szosą spokojnym tempem. Pogoda jak w lecie, ale ja lubię takie temperatury - wolę się cały spocić niż marznąć w palce :-) 

Trasa miała być podobna do tej sprzed tygodnia, bo bardzo polubiłem te szosy z okolic Gór Izerskich. Standardowo przez Rębiszów, Starą Kamienicę dojechałem do Jeleniej i tam zdecydowałem gdzie pojadę dalej. Miał być Kromnów i Chromiec, ale wybrałem jednak Szklarską i Świeradów. Więc pojechałem przez Cieplice i Sobieszów, gdzie spotkałem Marcina. Na początku się nie poznaliśmy, ale potem obaj obróciliśmy się do tyłu, bo chyba potrzebowaliśmy czasu, żeby się zorientować, że ja to ja, a on to on :D Pojechaliśmy razem do końca Piechowic, a ja ruszyłem w stronę Szklarskiej.

W ogóle zapomniałem kupić w Piechowicach jakieś picie, bo już mi się skończyło i trzeba było jechać do Szklarskiej bez wody. Podjeżdżało mi się nawet przyjemnie, trzymałem niezłe tempo, bez żadnych zrywów tylko spokojne, ale tętno poszło nieźle do góry. Miałem nadzieję na jakiś lepszy wynik w segmencie na Stravie, ale cholera nie wiedziałem, że jest on aż do skrzyżowania Jakuszyce-Świeradów, a ja zatrzymałem się chwilę wcześniej w Żabce po napoje... I cały czas uciekł przez palce :) 

Za skrzyżowaniem zrobiło się nieprzyjemnie, bo... drogowcy łatali dziury :( Żwir czy co to było strasznie lepił się do opon, latało to wszędzie, a opony były całe czarne. Na Zakręcie Śmierci trochę oczyściłem opony, ale nie dało się tego do końca zrobić. Później same się w dużej części oczyściły jak dojechałem do Rozdroża, a potem do Świeradowa, ale na tylnej nadal pozostały dwa czarne ślady po bokach. W ogóle wiało dosyć konkretnie, to trochę bardziej uważałem na zjeździe, choć i tak zawsze mam spore obawy do takiej szybkiej jazdy na asfalcie, w sumie nie wiem czemu, bo przyczepność jest najlepsza... :-) 



A wieczorem składałem MTB, wymieniłem linki, pancerze, manetki, hamulce... Miała być też wymieniona korba, ale nie mogę odkręcić kominów i trzeba będzie pewnie coś ciąć/wiercić :( Jutro rano zajmę się resztą i założę wreszcie łańcuch - to będzie chwila prawdy, czy wszystko śmiga. 


Kategoria Treningi


  • DST 61.20km
  • Czas 02:20
  • VAVG 26.23km/h
  • Podjazdy 741m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tempówki

Czwartek, 15 maja 2014 · dodano: 15.05.2014 | Komentarze 3

Dzisiaj planowo tempówki interwałowe - miały być na podjeździe, więc po chwili zastanowienia, gdzie by można było znaleźć dłuższy i w miarę równy podjazd, pojechałem do Świeradowa na szosę prowadzącą na Rozdroże Izerskie. Trening szedł bardzo sprawnie, ale ten podjazd jednak nie spełniał do końca założeń, bo miało być 2-4%, a było w niektórych miejscach znacznie więcej. Nie przekraczałem znacznie progu mleczanowego - jechałem na tętnie wokół niego, więc chyba okej. Zrobiłem 4 powtórzenia po 9 minut, jak zjeżdżałem to trochę żałowałem, że nie dołożyłem jeszcze jednego, ale w sumie na ostatnim już mnie mocno plecy bolały.



Dobry trening, jutro przerwa, a na weekend są już ciekawe plany. W sobotę raczej wybiorę się w Izery, zrobię mocno podjazd pod Stóg, a potem raczej poszaleję po singlach. Myślałem o objeździe trasy BM w Wałbrzychu, ale nadal mocno się waham, jeszcze pomyślę :) 

W niedzielę za to pojadę pewnie szosą do Jeleniej i pooglądam wyścig AMP przy hotelu Paulinum :-) Będzie można chyba testować Canyony, tylko na pół godzinki, ale przejechałbym się jakimś ciekawym modelem ;)

Poza tym wyczytałem w Magazynie Rowerowym, że tegoroczna trasa BM Świeradów ulegnie zmianie i pójdzie ponoć przez kopalnię Stanisław i ten zjazd z Wysokiego Kamienia do Górzyńca, czyli dobrze znane mi już trasy :-)


Kategoria Treningi


  • DST 79.60km
  • Czas 03:08
  • VAVG 25.40km/h
  • Podjazdy 947m
  • Sprzęt szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze

Grzbiet Kamienicki szosą

Środa, 14 maja 2014 · dodano: 14.05.2014 | Komentarze 2

Po wczorajszym treningu mocy, dzisiaj miała być szosa w tlenie. Miałem zaplanowaną fajną trasę, ale od rana co chwila padał deszcz i już miałem wsiadać na trenażer. Na szczęście tego nie zrobiłem i w końcu wypogodziło się na chwilę, więc wyjechałem szosówkę tam gdzie zamierzałem od rana :-) 

Pogoda była bardzo zmienna. W niektórych momentach było mi za gorąco, bo miałem na sobie długie termo i żałowałem, że je ubrałem, a później z kolei robiło się chłodno, kiedy chmury zakrywały niebo i padał lekki deszczyk. W zasadzie było tak przez całą trasę, ale udało się wrócić bez jazdy w ulewie, więc jestem bardzo zadowolony z tego, że dzisiaj wyjechałem :)



Najpierw pojechałem przez Rębiszów i inne wioski do Jeleniej Góry, a tam na głównej skręciłem w prawo w kierunku osiedla Piastów. Od dawna chciałem przejechać się tymi szosami położonymi na wyższym "segmencie" - nad Starą Kamienicą itd. Więc z Piechowic podjeżdżałem na Zimną Przełęcz, bo tak chyba nazywa się to miejsce. Podjazd jest naprawdę niezły, wiedziałem, że jest tam segment w Stravie i nie chciałem być ostatni w klasyfikacji, to musiałem wejść na wyższe tętno, a miałem dzisiaj jeździć głównie w 2 strefie. I tak nie udało się wejść do TOP 10, ale wiem, że przyjadę tam jeszcze nie raz i na pewno pojadę ten fragment mocniej. 



Stamtąd asfalt prowadził już bardzo malowniczym fragmentem Grzbietu Kamienickiego przez Kromnów, Chromiec i wcześniej Kopaniec. Nie pamiętam, żebym tam wcześniej był, a bardzo mi się tam spodobało. Dalej już znany mi Antoniów, ładne domy przysłupowe, a potem po podjeździe czekał na mnie już stromy zjazd. Nie rozpędzałem się zbyt mocno, bo osobiście boję się pędzić tak szosówką w dół, hamulce słabe, ta droga na końcu wjeżdża w główną i trzeba się zatrzymać. 

Tam już zaczęło znowu lekko padać, pojechałem tym razem przez Kłopotnicę, a następnie Grudzę, przypomniałem sobie przy okazji fajny podjazd, z którego widać pięknie panoramę Gór Izerskich i Karkonoszy - już kiedyś tam byłem, ale było to jakieś 2 lata temu, jak zaczynałem w ogóle przygodę z rowerem.



Robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie, ale do domu nie zostało już zbyt wiele, więc się nie smuciłem. Przez Rębiszów i Mirsk wróciłem do domu. Ogólnie to świetna trasa i na pewno jeszcze wiele razy przejadę się tymi asfaltami :)


Kategoria Treningi


  • DST 81.93km
  • Czas 03:14
  • VAVG 25.34km/h
  • Podjazdy 885m
  • Sprzęt szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szosowo

Niedziela, 11 maja 2014 · dodano: 11.05.2014 | Komentarze 7

Dzisiaj planowo lekki trening na szosie. Trasa bez żadnych historii. Od Pilchowic wiatr zaczął mocno dawać się we znaki, a im dalej tym było z tym gorzej. W Jeleniej postanowiłem skrócić trasę, bo nad górami pojawiły się ciemne deszczowe chmury. Wracało się ciężko - pod silny wiatr, ale na szczęście ominął mnie deszcz.

Żeby nie było, że jeżdżę tylko tyle razy ile jest tutaj wpisów :P Obecnie trenuję 5x w tygodniu, a opisuję tylko te ciekawsze treningi albo kiedy mi się chce :-) Właśnie skończyłem pierwszy tydzień rozbudowy (wg Friela) i czuję, że dobrze przyjąłem obciążenie.



Przyszły tydzień podobny, ale nie będzie mnie w sobotę, więc trochę zmieni to plany. W niedzielę w JG są Akademickie Mistrzostwa Polski i myślałem, czy nie wybrać się szosą pooglądać, ale będę pewnie głodny MTB :) Będą też "Górale na Start" w Szczawnie, ale to XCO, co niezbyt mi pasuje i szkoda mi trochę tam jechać dla 15km trasy, choć, wiem, że ujechałbym się cholernie i byłby to świetny trening. Zależnie od pogody pojadę w takim razie albo na objazd trasy Bikemaratonu w Wałbrzychu albo standardowo po Izerach - na Stóg, Smrek i potem pętla po singlach, bo już mnie do nich znowu ciągnie.


Kategoria Treningi