Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi adhed z miasteczka Gryfów Śląski. Mam przejechane 5212.40 kilometrów w tym 1559.95 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.43 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 41635 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy adhed.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczki

Dystans całkowity:1383.47 km (w terenie 861.13 km; 62.24%)
Czas w ruchu:84:30
Średnia prędkość:16.37 km/h
Maksymalna prędkość:53.00 km/h
Suma podjazdów:11223 m
Maks. tętno maksymalne:166 (82 %)
Maks. tętno średnie:146 (72 %)
Suma kalorii:42079 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:72.81 km i 4h 26m
Więcej statystyk
  • DST 58.40km
  • Czas 03:52
  • VAVG 15.10km/h
  • HRmax 166 ( 82%)
  • HRavg 146 ( 72%)
  • Podjazdy 1617m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przełęcz Karkonoska i mtb w Karkonoszach

Niedziela, 13 lipca 2014 · dodano: 13.07.2014 | Komentarze 4

Miałem dzisiaj jechać szosówką oglądać AMŚ w Jeleniej, ale jak zobaczyłem wczoraj wieczorem ładną pogodę, to jednak wolałem pojeździć gdzieś w terenie na MTB. Chciałem w końcu zaliczyć podjazd na Przełęcz Karkonoską, bo póki co, to nim tylko zjeżdżałem. Po tym chciałem pojeździć po jakichś trasach MTB, ale ciężko było mi coś ułożyć, to poszedłem na łatwiznę i wgrałem .gpx Bikemaratonu 2013 w Szklarskiej.

Start w Piechowicach, potem asfaltem na Podgórzyn, żeby się rozgrzać. Już w Sobieszowie zdążyłem pomylić drogę na Podgórzyn, trochę się pokręciłem, ale to dobrze, bo była dłuższa rozgrzewka. Potem zmylił mnie znak "Zachełmie" i włączyłem nawi w Garminie na Przełęcz Karkonoską, to poprowadził mnie jakiś górskim szlakiem, ale w końcu jak pojawiła się zarośnięta droga, to zawróciłem i pojechałem dalej asfaltem. 

W końcu zaczęły się podjazdy w prawo i już wiedziałem, że jadę raczej dobrze. Zmieniłem w końcu oponę z przodu z tego Rocket Rona 2.40 na Saguaro 2.20 czyli to co mam obecnie z tyłu - wydaje mi się, że toczy się lepiej, choć to może złudzenie. W przyszłości planuję jeszcze z tyłu wrzucić Saguaro 2.0 albo Race Kinga też 2.0 albo 2.2.

Za Zachełmiem krótki zjazd, a od Przesieki już nieźle w górę i wiedziałem, że jadę na pewno dobrze. Minąłem Chybotek i w górę w las. W sumie, to nie wiedziałem, jak długi jest to podjazd, czułem lekki respekt, więc jechałem zachowawczo, żeby mi potem nie odcięło prądu. 
Dalej było rozwidlenie i rozpoczęcie właściwego podjazdu. Zamierzałem go wjechać bez przystanku, także zacząłem spokojnie. Początek bardzo stromy, już myślałem, że tak będzie cały czas, ale potem zrobiło się znacznie lepiej, więc jechałem ciągle do przodu. Fragment od napisu "3000m do 2000m" w ogóle jakiś płaski się wydawał - około 5%, więc bez problemu. Jednak od napisu "2000m" wyraźnie stromiej i w sumie tak było do końca. Sama końcówka, gdzie zaczął się już KPN najcięższa, ale udało mi się wjechać całość bez przystanku. Na przełęczy się nie zatrzymywałem, tylko pojechałem pod Odrodzenie. Tam krótki przystanek na jedzonko, bo już mocno zgłodniałem.





Strasznie wiało i było tam zimno, bo chmury zasłoniły niebo. Bardzo żałowałem, że nie wziąłem nic dłuższego i obawiałem się zjazdu, że będę przez to nieźle cierpiał. Czesi zrobili mi zdjęcie na przełęczy, ale kurcze zamazane, więc kicha. Zacząłem zjazd i zaraz zrobiło się jednak znacznie cieplej, bo nie wiał już wiatr, a zaraz potem wyszło słońce. Zjeżdżałem zachowawczo, było czuć tę początkową stromizmę. Ja już wiele razy pisałem, że boję się dużych prędkości, szczególnie na asfalcie, jeszcze takim podziurawionym. 

Tam już włączyłem kurs na BM Szklarska 2013. Po krzyżówce był zjazd w prawo i znany mi singiel z Bike Adventure. Bez strzałek jedzie się zupełnie inaczej, bo zaraz przegapiłem kolejny zjazd. Dalej pokręciłem się po tej trasie, wszystko przejezdne, więc spoko. Trochę nowych, ale też bardzo dużo znanych fragmentów z etapówki. Ogólnie jechało się przyjemnie. Przeszedłem przez rozwalony mostek, przez który też trasa BA musiała być lekko skorygowana. Fajna, przyjemna trasa.



Na koniec zaczęły się już jednak szutry, także trasa memoriału, ale w drugą stronę (ale nie wiem czy dobrze jechałem). Później już opuściłem ten kurs i chciałem się kierować na Piechowice. Zobaczyłem fajny singiel w dół, to od razu tam poleciałem. Potem zrobił się bardzo kamienisty, ale z dużymi kamieniami i trochę poschodziłem. Potem było jeszcze ciekawiej - jakieś leżące kłody itp. - ogólnie fajny klimat. Nie wiedziałem, gdzie jestem, ale na koniec wyjechałem na szlak Waloński, a na przeciwko była rzeka Kamienna i główna droga do Szklarskiej, a ja zjeżdżałem, jak się okazało zielonym szlakiem. Obok był ten podjazd, na którym zerwałem łańcuch na I etapie BA.

Pojechałem w prawo, nabrałem prędkości, bo było lekko w dół i zaraz zahaczyłem ręką o gałąź... Mocno przywaliłem, ręka od razu czerwona i kurde bolało konkretnie, a, no i spadłem z roweru...  Dalej mnie boli, jak to opisuję, ale to raczej nic poważnego. Zawróciłem i zaraz po tym podjeździe i krótkim zjeździe był most i wyjście na główną, więc wróciłem do Piechowic.

Ogólnie fajna trasa, powoli, powoli poznaję te fragmenty Karkonoszy znane z fajnych tras MTB, a na tym mi zależało, bo lubię tam jeździć i w sumie to czekam na ten Bikemaraton w Szklarskiej.


Kategoria Wycieczki


ZLOT w Brennej 2014

Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 01.07.2014 | Komentarze 1

Ostatni tydzień był bez treningów, bo najpierw pojechałem na 2-dniową wycieczkę szkolną (dobre rege swoją drogą :)), a w weekend w końcu odbył się zlot forum rowerowego, tym razem w Brennej, czyli w Beskidzie Śląskim. Ten wpis to tylko taka pamiątka na przyszłość, dlatego nie wpisuję kilometrów, ani czasów, bo nie były to żadne treningi itp. tylko długa jazda z długimi przerwami, no i oczywiście z wpychaniem, noszeniem roweru na plecach i w końcu także ze zjeżdżaniem :)

Pierwszy raz byłem w Beskidach. To zupełnie inne góry od tych, które znam z naszej okolicy. Inne, bo obfitują w mnóstwo stromych, kamienistych podjazdów i dosyć ciężko jest zrobić trasę, po której przejedziemy w 100% i nie będzie ona prowadzić po asfaltach :-) Tereny są świetne, widoki super. Byłem tam tylko 3 dni i nie zobaczyłem zbyt wiele, a to dopiero jeden z Beskidów, więc w przyszłości jest jeszcze mnóstwo miejsc do zobaczenia.

Dzień I - schronisko Błatnia i Klimczok

Przyjechaliśmy do Hucoła (nasz ośrodek) dopiero po 13-tej, większa grupka już była na trasie, a my w piątkę ruszyliśmy się gdzieś przejechać. Nikt nie znał okolicy, postanowiliśmy pojechać na Błatnią, ale wybraliśmy jednak zły szlak. Na początku dało się jechać, ale później podjazd zrobił się tak sztywny, że ledwo tam szliśmy. Nie chciało nam się zawracać, zadzwoniłem tylko do kolegi, który był w drugiej grupie i okazało się, że także byli na Błatniej, więc się pospieszyliśmy, żeby ich jeszcze spotkać. Po pewnym czasie i podprowadzaniu, doszliśmy do zielonego szlaku, który był stromy, ale możliwy do jazdy i dotarliśmy do Błatnej, gdzie reszta zlotowiczów już sobie odpoczywała. Pojechaliśmy razem na Klimczok, ja zaliczyłem lekką śmieszną glebę na trawie, bo koło zablokowało mi się w jakiejś dziurze i przeleciałem przez kierownicę :P



Potem zjechaliśmy wszyscy razem jakimś szlakiem, singlami i dotarliśmy na dół do Brennej. Widoki były niesamowite, a ten dzień to taka rozgrzewka przed kolejnym.



Dzień II - Błatnia, trasy EnduroTrophy, Przełęcz Salmopolska, Grabowa

To miała być mocna trasa, trip na cały dzień i duża ekipa, prawie 20 osób. Na początek wdrapaliśmy się na Błatną, tym razem normalnym, zielonym szlakiem. Było stromo, miejscami nawet bardzo, ale dawaliśmy radę jechać. Jechałem z przodu, co jakiś czas czekaliśmy na resztę, która prowadziła przez większość trasy. Ogólnie te podjazdy na pewno dadzą mi sporo, bo można uwierzyć, że da się podjeżdżać pod naprawdę sztywne podjazdy, ale trzeba trzymać swoje tempo.



Przerwa pod schroniskiem, a potem zjazd jakimś singlem. Niestety krótko, bo zaraz potem sprowadzanie, miało być niewiele, ale trasy cholernie zarosły i jechać się nie dało. Z każdą kolejną minutą niezadowolenie trochę narastało, bo chcieliśmy jeździć, a więcej było schodzenia i tracenia wysokości w taki sposób. Potem chwila jazdy i chwila prowadzenia i tak ciągle... Jeszcze się zgubiliśmy, osoby które prowadziły trasę nie wiedziały za bardzo gdzie się ona podziała, bo las zarósł od ostatnich zawodów. Mi to nie przeszkadzało, bo to jednak taki luźny wypad, mieliśmy przecież cały dzień na tego tripa. Kilka osób jednak się odłączyło bo nie chcieli już tyle prowadzić :-)

Dalej było trochę gorzej, bo przedzieraliśmy się z rowerami na plecach przez coraz większe chaszcze, trawy, drzewa... W sumie po trasach nie było ani śladu. Potem schodzenie zboczem po kamieniach, których w tej okolicy jest mnóstwo. Znowu trochę jazdy, trochę prowadzenia, dłuższy zjazd i byliśmy już na jakimś asfalcie. Ogólnie wtedy raczej mało kto był zadowolony z trasy, bo niewiele widzieliśmy, niewiele jechaliśmy, a można było się zmęczyć mimo to.

Dojechalismy podjazdem do Chaty Wuja Toma - takiego schroniska. Podjazd był mega sztywny, coś jak na Chojnik kiedyś, tylko jakby dłużej. Męczyliśmy strasznie, końcówki już nie dalismy rady, bo na ostatnim zakręcie było za sztywno. W schronisku kolejna dłuższa przerwa.

Dalej trasa prowadziła malowniczymi fragmentami, ale zaraz potem było znowu podchodzenie i to niekrótkie. Sztywno w górę, po kamieniach, szło się niewygodnie i byliśmy już zmęczeni. Była to chyba Grabowa, na którą zresztą wieczorem jeszcze wróciliśmy.



Dalej trasa była już fajna, trochę zjazdu, trochę podjazdu, ale jak zwykle sporo technicznych fragmentów. Super mi się to jechało. Ogólnie po tym weekendzie nabrałem na pewno dużo pewności na technicznych ścieżkach. Dotarliśmy do Przełęczy Salmopolskiej i trochę odpoczęliśmy.

Potem powrót 2km powrotu i zaczęło się to na co czekaliśmy. Świetny singiel, długi i techniczny, jechało się go po prostu wyśmienicie. Dla niego warto było wcześniej się pomęczyć. Fajne widoki, dobre tempo, a singiel świetny. Każdy był po nim mega zadowolony i podwyższyło to ocenę tej wycieczki bardzo wysoko. Ogólnie w dół było z 5km, ale naprawdę ciekawie.

Następnie się rozdzieliliśmy i większa grupa pojechała już do ośrodka, a my w 7-kę wybraliśmy się jeszcze na Grabową, żeby zjechać kolejnym fajnym zjazdem. W sumie to nie chciało nam się już iść. Mówię iść, bo w sumie, to na górę tylko pchaliśmy. Czułem się jak na takim typowym tripie enduro. Tutaj akurat to był już tylko krok za krokiem, bo sił nie było w ogóle - tak na dobicie w sumie tam poszedłem.

 (fotka Roberta)

Krótki odpoczynek na polanie. Widoki były niesamowite, słońce zaczynało już zachodzić. Dawno nie byłem w górach o tej porze, bo tak to zawsze jeżdżę raczej rano :-) Jeszcze z 15 minut podejścia i byliśmy już na szczycie Grabowej. Kilka kilometrów po w miarę płaskim terenie, obserwacja krajobrazu, który był jeszcze lepszy i... ostatni świetny techniczny zjazd do Brennej. Był bardzo szybki, przyjemny, hamulce dostawały w kość. Było super!

Dzień III - zjazd szlakiem harcerskim

No i ostatni dzień naszej imprezy. Większość pojechała już do domów, bo mieliśmy opuścić osrodek o 10 rano. Zabraliśmy rzeczy do auta, przebraliśmy się w rowerowe ciuchy i pojechaliśmy na ostatnią trasę w małym, ale w sam raz, składzie. Pojechaliśmy na Błatnią, znowu :-) Tylko tym razem to wpychaliśmy już przez większą część. W sobotę prawie wszystko wjechałem, a wczoraj nie miałem już kompletnie sił. Nogi takie ociężałe, ledwo szliśmy :P

Jakoś dotarliśmy na górę, ale tym razem nie skręciliśmy w kierunku schroniska, a w lewo - na szlak harcerski. Miał to być świetny zjazd, znany z zawodów Enduro. I... był niesamowity! Zdecydowanie najlepszy z całego zlotu! Dobre 4km zjazdu, nie za stromo, ale z solidnym nachyleniem. Cały czas singletrackiem, technicznym singletrackiem, co trzeba zaznaczyć! Bardzo dużo korzeni, kamieni, ale z prędkością jechało się wyśmienicie i każdy miał mega zaciesz na twarzy. Jak ktoś będzie tam w okolicy, to musi koniecznie to przejechać, bo jest tego warty! Momentami wydawało mi się trudno, ale jak jechało się wszystko jednym ciągiem, to wcale nie było to trudne - przeszkoda za przeszkodą była pokonywana przez koło i cały zjazd był bardzo bardzo przyjemny - gorąco polecam!

Powrót tym samym szlakiem, pod górę :-) Oj ciężko się szło :) Potem w dół do Brennej, przebranie się i w drogę do domu.

------------------------------------------------------------

Zlot był super, za rok znowu pojadę :-) Fajna atmosfera, super ludzie, trasy też były fajne, bo teraz to pamięta się tylko te dobre momenty a nie te monotonne wpychanie :D Taka jazda na pewno dała dużo do techniki, bo był to solidny wycisk pod tym względem. Nie było tam czystych szutrów, tylko wszędzie albo spore kamienie albo techniczne fajne ścieżki z korzeniami i innymi przeszkodami. Dużo stromizm, ścianek - ogólnie ciekawe góry. Kiedyś na pewno jeszcze odwiedzę któryś z Beskidów. 


Kategoria Wycieczki


  • DST 67.38km
  • Czas 04:09
  • VAVG 16.24km/h
  • Podjazdy 1634m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jested zdobyty

Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 3

Wczorajszy trening opisał już Marcin, a mi nie chciało się pisać o tym samym, więc odpuściłem - wczoraj było naprawdę fajnie, ale podjazd po Rozdroże dał mi bardzo mocno popalić i myślałem, że zaraz stanę i pożegnam się z Marcinem, bo nie miałem już sił. Wcześniej już się wypaliłem, bo jechaliśmy naprawdę niezłym tempem, a jak widać nie potrafię jeszcze utrzymać go zbyt długo, dlatego tym bardziej odpuszczam Bikeadventure PRO w tym sezonie :-) Nad FUN się jeszcze zastanawiam, ale raczej wezmę udział.

Dzisiaj za to byłem przekonany, że czeka mnie trudniejsza trasa, no i się nie zawiodłem. Pojechałem z dwoma znajomymi, którzy są znacznie lepsi ode mnie i mimo, że oni jechali tempem trochę bardziej niż spokojnym, to ja na podjazdach musiałem cisnąć na maksa żeby za nimi nadążyć, a i tak jechałem z 10 metrów za nimi, ale ogólnie było super :-) Muszę zrzucić sporo kilogramów, bo podjazdy, kiedy jadę je z kimś nie dają mi żadnej frajdy, bo żeby próbować nadążyć za mocniejszymi ode mnie, to muszę się mocno napocić. 

Startowaliśmy z Bogatyni, już o 9 rano był niezły upał, ale jak już zaplanowaliśmy, to nie ma odwrotu - trochę nas się wykruszyło i pojechaliśmy tylko w trójkę. Przez trochę leśnych ścieżek, a potem asfaltów dojechaliśmy do jakichś czeskich gór i zaczęły się ostre podjazdy. Oj było ciężko, a wjechaliśmy na zaledwie 600m n.p.m. Tyle dobrze, że było tam chociaż dużo cienia. Chwila zastanowienia i wybranie opcji jaką pojedziemy na Jested - nasz dzisiejszy cel podróży (zdjęcie poniżej). Wybraliśmy opcję szutrowo-asfaltową, bo była jeszcze przez konkretne MTB po szczytach okolicznych gór, ale w taką pogodę, to byśmy się tak zmordowali, że nie wiem, czy udałoby się wrócić :D



No i zaraz był ostry zjazd, asfaltem... Nie lubię czegoś takiego, bo straciliśmy 200m w pionie na szybkim i stromym zjeździe bez praktycznie żadnej przyjemności, a trzeba będzie to zaraz nadrabiać, bo Jested ma ponad 1000m n.p.m. Ale nie wybrzydzałem, bo dla mnie miał to być ciężki trening, czułem się trochę jak na wyścigu, bo tętno wchodziło na moje najwyższe strefy i jechało mi się cholernie ciężko. Zaczęły się bardzo strome podjazdy, na razie po asfalcie. Jakoś je męczyłem, a nie powiem że nie - miałem chwile zawahania i chciałem dać sobie spokój hah :D Za jakiś czas krótkie zjazdy i znowu dużo więcej w górę i tak kilka razy, złapałem nawet rytm i jechało mi się nieźle, przyzwyczaiłem się do palących nóg. 

Zaraz potem strzelił mi łańcuch... No nie! Spinka się wykrzywiła, pierwszy raz coś takiego, a akurat dzisiaj nie wziąłem zapasowej, bo tą którą zawsze wożę miałem w tym łańcuchu. Ale udało się skuć łańcuch tradycyjnym sposobem i na szczęście wytrzymał do końca, choć był trochę przykrótki - będę musiał go wydłużyć.

Przez szutry, jedną ściankę i kilka innych kolejnych kilometrów dojechaliśmy wreszcie do głównego asfaltu, skąd pięknie było widać Jested. Nie zatrzymywaliśmy się jednak i pojechaliśmy prosto na szczyt. Było cholernie gorąco, turystów też było bardzo dużo, a podjazd dał mi się mocno we znaki. Już byłem nieźle zmęczony, a czekało nas jeszcze dobre 200-250m w pionie. "Spotykamy się na górze" i każdy jechał swoim tempem. Odliczałem tylko wypusty na poboczu, bo musiałem się na czymś skupić żeby jechać dalej, bo miałem ochotę na chwilę odsapnąć. Jednak nie stanąłem ani razu i dojechałem na samą górę bez przystanku. Kilometr przed szczytem jak zobaczyłem czubek góry to od razu zacząłem jechać szybciej i wiedziałem, że już dojadę, bo motywacja od razu była większa. Widoki z drogi były niesamowite - jak na jakichś wysokogórskich trasach. Jested bardzo wybija się ponad okolicę i widać z niego wszystko dookoła, a akurat dzisiaj pogoda była rewelacyjna. Na górze masa ludzi, napełniliśmy bidony i bukłaki, porobiliśmy fotki, trochę odpoczęliśmy i trzeba było ruszać z powrotem, a w taki upał się nie chciało!





Z Jestedu zjechaliśmy bikeparkiem, który jest tam dla osób jeżdżacych DH. Trochę sprowadziłem, było bardzo stromo, z tyłu mam za dużo płynu w układzie hamulcowym i raz, że tarcza mi ciągle ociera, to jeszcze jak nacisnę klamkę to od razu mi się blokuje koło i uślizguje na stromiznach - muszę to jak najszybciej skorygować. 

Dalej już przez asfalty, na dół do Liberca. Kurcze jakby stamtąd startować na Jested, to jest spokojnie z 10km ciągłego podjazdu - porządny trening! Od asfaltu było cholernie gorąco, ale to była najkrótsza droga do domu, a każdy był już trochę zmęczony i w takim upale nie chciało się zbytnio jechać. Trochę przez pola, ale nie dawało to ulgi, bo nie było tam w ogóle cienia, więc jeszcze gorzej. Na koniec jeszcze 8km podjazdu i w końcu jest - teraz już tylko z górki! Mimo, że był to fajny techniczny odcinek na granicy polsko-czeskiej, to niezbyt mi się chciało nim jechać, bo tak już miałem dość tej trasy :D Ale jakoś dojechaliśmy i na pewno był to udany i bardzo ciężki dla mnie trening! 



Kategoria Wycieczki


  • DST 64.46km
  • Czas 04:07
  • VAVG 15.66km/h
  • Podjazdy 1531m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry Izerskie i nie tylko

Niedziela, 27 kwietnia 2014 · dodano: 28.04.2014 | Komentarze 2

Wczoraj znowu wybrałem się na wycieczkę w góry. Deszczowa prognoza na szczęście się nie sprawdziła, choć chmurzyło się od samego rana. Zaparkowałem auto na końcu Świeradowa i stamtąd wystartowałem rowerem. I tutaj od razu zrobiłem błąd, bo od samego początku był ostry podjazd, w zasadzie to aż do Wysokiej Kopy. Najpierw jechałem dość długim leśnym podjazdem do rozwidlenia, a potem szutrem wjechałem na Wysoką Kopę. I tak jechałoby mi się ciężko, a bez jakiejś rozgrzewki wcześniej po płaskim to było jeszcze ciężej, ale w końcu byłem już na górze i widoki były nadal świetne, choć nie takie jak tydzień temu.



Z Wysokiej Kopy pojechałem w stronę kopalni, a następnie Wysokiego Kamienia, skąd planowałem zjechać żółtym szlakiem do Górzyńca, bo bardzo mi się on spodobał. I tak też zrobiłem. Na trasie nie było większego błota, a spodziewałem się, że będzie go na pewno trochę więcej. Niestety zjazd nie był dla mnie tym razem tak przyjemny, bo dzień wcześniej źle ustawiłem powietrze w amorku i kurcze tłumił wszystko fatalnie. Już po jakimś kilometrze czułem w rękach, że trzeba będzie to na pewno poprawić.



Wyjechałem zaraz obok głównej drogi z Jelenia - Szklarska. Ja pojechałem natomiast Szlakiem Walońskim, biegnącym obok drogi. Jechało się całkiem nieźle, choć w niektórych miejscach musiałem zejść z roweru. Dojechałem do parkingu przy szlaku na wodospad Szklarski i już stamtąd wygonił mnie jakiś strażnik Parku Narodowego, bo dalej rowerem nie można się niestety poruszać.

Dojechałem już do Szklarskiej asfaltem i miałem za miar objechać trasę memoriału. Niestety dopiero wtedy zobaczyłem, że źle wgrałem ślad .gpx do garmina i mi go nie wyświetlał. Tak więc plan objechania trasy porzuciłem i wjechałem tylko na górę, po stoku "Puchatek" by zaraz obok zjechać ostatnią króciutką częścią trasy DH w Szklarskiej. Potem już ruszyłem w drogę do Jakuszyc i tak po kilku kilometrach asfaltu i szutru dojechałem do Polany Jakuszyckiej. 

Tam już decydowałem jak wracać do Świeradowa. Chciałem zjechać jeszcze ciekawym szlakiem z kopalni, ale z drugiej strony nie chciało mi się już pod nią podjeżdżać, a też zaczęło się coraz bardziej chmurzyć i czułem, że niedługo może zacząć padać. Więc pojechałem w stronę Orlego, a następnie do Chatki Górzystów. Tam szybko napełniłem bidon i pojechałem żółtym szlakiem w górę. W sumie to na jedno wyszło i mogłem podjeżdżać z Jakuszyc na kopalnię, bo ten żółty szlak i tak był męczący i ciągle pod górę ;) Miałem już mało sił, ale jakoś udało mi się doczłapać na szczyt, zresztą dobrze mi już znany - rozwidlenie, a jedna z dróg prowadzi na Wysoką Kopę. Mi już na szczęście pozostał tylko sam zjazd, po którym rano podjeżdżałem ;-)

A z deszczem to udało mi się na styk, bo akurat jak dojechałem do auta, to zaczęło kropić, a chwilę później lunęło, więc miałem sporo szczęścia.


Kategoria Wycieczki


Przełęcz Okraj i Pec pod Snezką

Czwartek, 8 sierpnia 2013 · dodano: 10.08.2013 | Komentarze 1

W zamiarze miałem pojeździć lekko, ale w górskich rejonach jest to chyba nie możliwe i w efekcie umęczyłem się strasznie, a do tego napsułem sporo nerwów przez awarie, chociaż widoki były niesamowite.



Ruszyłem rano około 9 na Przełęcz Okraj. Przez okolice Kowar, leśnym długim podjazdem (pewnie wokół Jedlinki) wyjechałem na ostatnie 2km asfaltowego podjazdu na Okraj. Na górze było już sporo turystów, a ja ruszyłem na stronę czeską.



Zjechałem do osady Mala Upa gdzie znajduje się całkiem niezłe schronisko. W czeskich Karkonoszach mamy już do dyspozycji wiele ścieżek rowerowych - w dużej większości asfaltowych.



Jadąc dalej dojechałem do miasteczka Pec pod Snezką które prezentowało się naprawdę ciekawie. Dosyć sporo atrakcji, jakiś park zabaw, stoki narciarskie, w zimie pewnie byłoby lepiej. Zjadłem naleśnika (w Chatce Górzystów są lepsze!), kupiłem pamiątki i ruszyłem w drogę.



Zamiarem było dotarcie do Spindlerovego Mlyna, ale przyznam, że nie przyłożyłem się do układania trasy i nie miałem pojęcia że czeka mnie TAKI PODJAZD. Istny zabójca, cholernie długi i cholernie stromy. Zacząłem go na wysokości 660m, a skończyłem na 1497m! Czyli już na Równi pod Śnieżką. Było bardzo ciężko, a w pewnym odcinku w lesie trochę podprowadzałem, bo brakowało mi sił.





Na górze asfalt już się topił i przyklejał do opony. Gdy dojechałem wreszcie do schroniska - było to Lucni Bouda to zobaczyłem mnóstwo rowerzystów. I to mi się podoba - tam mamy do dyspozycji mnóstwo tras po samych szczytach gór, a u nas... szkoda gadać.





Ruszyłem dalej, chcąc dotrzeć od razu na Przełęcz Karkonoską, ale kurcze zachowałem się głupio i chcąc przeskoczyć rów odprowadzający wodę naskoczyłem oponą na krawędź i oczywiście powietrze z dętki umknęło w mgnieniu oka. Szybka wymiana i po krótkim odcinku to samo... Nie wiem czy nowa dętka była dziurawa, ale załatałem 3 dziurki i pojechałem dalej. Nie na długo, bo znowu powietrze uciekło, a ja nie miałem już ani dętek ani łatek...









Czekało mnie sprowadzanie roweru z Równi pod Śnieżką. Mimo pięknych widoków, nie miałem humoru i trzeba było robić to czego nienawidzę, czyli prowadzić rower. Zszedłem polską stroną na dół - na Polanę. Zaraz potem zobaczyłem innego rowerzystę, który wybierał się do Strzechy Akademickiej. Poprosiłem go o to aby sprzedał mi dętkę i dobiliśmy targu ;-) Zrobiłem co trzeba, choć opona wchodziła cholernie ciężko, miałem wrażenie jakby po tym upale lekko się zbiegła :D

Zjechałem na dół i wreszcie wszedłem pod zimny prysznic - tego mi było trzeba!


Kategoria Wycieczki


Zamek Chojnik, Przesieka i Borowice

Środa, 7 sierpnia 2013 · dodano: 10.08.2013 | Komentarze 2

W środę pojeździłem po terenie, bo okolica oferuje naprawdę wiele, w końcu od lat odbywają się tutaj maratony MTB - w Karpaczu, czy kiedyś w Przesiece.

Najpierw ruszyłem na zamek Chojnik. To także teren KPN, na dole kupujemy bilet i ruszamy w górę (rowery są dozwolone). Nie jest łatwo, miejscami nawet bardzo ciężko, ale każdy kolejny przejechany odcinek dodaje satysfakcji. Pod koniec trochę wprowadzałem, bo po głazach już jechać się praktycznie nie dało. Zjazd za to to była czysta przyjemność ;)



Później ruszyłem w kierunku Przesieki i wodospadu Podgórnej. Robi wrażenie, z chęcią bym tam wskoczył, ale górska woda jest lodowata, choć jakiś mors się tam kąpał. Napełniłem bidon i jedynie się ochlapałem, a później ruszyłem dalej.



Dodam, że spora część trasy przebiegała tegorocznym Bikeadventure, w niektórych miejscach były oznaczenia na drodze, a w innych nawet kartka ze strzałką na drzewie, mimo, że etapówka zakończyła się miesiąc temu.

Podczas drogi do Borowic miałem małą kraksę, nie pomyślałem i najechałem na mokrą kłodę, co jak wiadomo kończymy się najczęściej glebą. Ja oczywiście przez kierownice i na twarz, zdarlem sobie co nie co i wyglądałem jak po pobiciu ;)

Przez Borowice tylko już przejechałem, a później po dosyć długim podjeździe wyjechałem na szczycie Karpacza, na ulicy Karkonoskiej.


Kategoria Wycieczki


Śnieżka zdobyta! :-)

Poniedziałek, 5 sierpnia 2013 · dodano: 06.08.2013 | Komentarze 5

A w poniedziałek postanowiłem wjechać na Śnieżkę i udało się - Królowa Sudetów zdobyta! :-)

Motywację miałem sporą, bo zostawiłem portfel w Samotni i musiałem po niego pojechać. Panie ze schroniska okazały się bardzo bardzo miłe i serdecznie dziękuję im za przechowanie zguby.

Co do samego podjazdu, to pogoda była świetna, bardzo ciepło, ale nie aż tak gorąco jak tydzień temu. Wyjechałem o godzinie 8, niestety nie miałem licznika, więc nie powiem ile czasu zajął mi wjazd.

Ludzi na szlakach było bardzo dużo, jak to w słoneczny dzień na wakacjach. Dwa razy spotkałem strażników KPN w swoich autach, ale obyło się bez reakcji.



Wjeżdżałem spokojnie, równym tempem, ludzie byli bardzo mili i schodzili z drogi w razie potrzeby, choć starałem się nie przeszkadzać.



Podjazd jest ostry, trzeba przyznać, są momenty zawahania w głowie, ale jak się chce to wszystko da radę. Najgorzej było na samiutkim końcu, ostatnie 5-10m, dużo ludzi i przyznam, że zsiadłem z roweru i wjechałem w drogę na prawo.





Na górze już podziwianie przepięknych widoków, odpoczynek i powrót na dół - niezła terapia wstrząsowa :D


Kategoria Wycieczki


Wang, Samotnia i Strzecha Akademicka

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 06.08.2013 | Komentarze 0

Od niedzieli jestem już w Karpaczu. "Bazę" mam w campingu Wiśniowa Polana - swoją drogą polecam, wszystko jest naprawdę zadbane, a dodatkowo mamy do dyspozycji spory basen z ratownikiem :-)

Jak tylko przyjechałem to rozbiłem namiot i wybrałem się do świątyni Wang. Droga przez Karpacz to sam asfaltowy podjazd, idzie przywyknąć. Gdy dojechałem do świątyni, to chciałem jeszcze spróbować podjazdu po kostce, by nie być zaskoczonym podczas niedzielnego wyścigu.

Wbrew pozorom wjeżdżało się całkiem przyjemnie i samo "ciągnęło" do góry by zobaczyć co jest dalej, bo powiem szczerze, że nigdy na Śnieżkę nie wchodziłem, a w Karpaczu byłem za małolata.

Było już późne popołudnie, więc ludzi było bardzo mało, jedynie co jakiś czas ktoś wracał w dół ze szlaku. Droga prowadzi po kostce, kocich łbach, miejscami jest bardzo zniszczona, ale da się spokojnie jechać.

Dojechałem do drogi na Samotnię i tam skręciłem, po krótkim szutrowym podjeździe ukazał się zjazd do schroniska. Samotnia usytuowana jest bajecznie nieopodal Małego Stawu - wygląda niesamowicie.



Kupiłem pamiątkę i pojechałem dalej - do Strzechy Akademickiej. Tam zrobiłem krótki odpoczynek i wróciłem na dół. Jak się okazało dobrze, bo zaraz potem zaczęło padać... i padało całą noc.


Kategoria Wycieczki


Izery i Harrachov

Piątek, 2 sierpnia 2013 · dodano: 02.08.2013 | Komentarze 3

I planowana wycieczka ze znajomym. Trasa niemal identyczna jak ta ze zlotu, z tym, że tym razem nie pominęliśmy Wysokiego Kamienia - było warto!

Czyli Chatka Górzystów > Orle > Harrachov > Jakuszyce > kopalnia kwarcu > Wysoki Kamień > Zakręt Śmierci > Rozdroże Izerskie > powrót do domu przez Świeradów

Widoki pierwsza klasa, niebo czyste i panorama Gór Izerskich, a następnie Karkonoszy była niesamowita!




Kategoria Wycieczki


Góry Izerskie - Stóg, Jizerka, Smedava i Singltreki

Czwartek, 1 sierpnia 2013 · dodano: 01.08.2013 | Komentarze 1

Dzisiaj pogoda była idealna, to nie mogłoby być inaczej jak pojechać w góry. Zrobiłem trasę którą planowałem na wczoraj czyli wjazd na Stóg Izerski, później przez Polanę Izerską do Czech i wioski Jizerki, a następnie przez m.in. Smedavę wjechałem na czerwone singltreki i wyjechałem na granicy.

Pogoda ładna, to i więcej ludzi na szlaku, choć też nie tyle co w sobotę czy niedzielę. Pod Stóg podjeżdżało się całkiem przyjemnie, spotkałem kolegę który także tam trenował. Na górze widoki świetne, bo niebo było czyściutkie.





Ze Stogu pojechałem szlakiem na Przełęcz Łącznik, skąd ruszyłem szutrem do Drwali. Stamtąd już sam asfaltowy zjazd na Polanę Izerską i do Chatki Górzystów. Gdzieniegdzie pojawiali się rowerzyści, choć nie było ich tyle co w weekend.



Pojechałem w kierunku przejścia granicznego, do którego prowadzi bardzo przyjemna ścieżka po kamieniach. Tam już przechodzimy przez most i podziwiamy przepiękny krajobraz.



W Jizerce już znacznie więcej ludzi, szczególnie rowerzystów, którzy chętnie zatrzymują się w okolicznych knajpach.

Kilka kilometrów dalej dojeżdżam do Smedavy, gdzie znajduje się chyba najchętniej odwiedzana knajpa w czeskich Izerach.



Obok mamy szlak na jeden z wyższych szczytów Gór Izerskich czyli Jizerę, na pewno tam niedługo pojadę, ale dzisiaj dałem sobie spokój, bo jeszcze jutro planuję dłuższą wycieczkę.

Pojechałem standardowo - w dół do Bilego Potoku, a następnie Hejnic. Niestety jest to sam asfalt, jednak widoki są przednie, góry wyglądają imponująco.



Potem już dojazd do Obri Sud i wjazd na Singltreki, które jak zawsze były jednym z najlepszych punktów wycieczki, uwielbiam po nich jeździć.


Kategoria Wycieczki