Info
Suma podjazdów to 41635 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Lipiec1 - 0
- 2015, Maj1 - 0
- 2015, Kwiecień1 - 6
- 2014, Październik1 - 1
- 2014, Wrzesień2 - 24
- 2014, Sierpień3 - 4
- 2014, Lipiec10 - 36
- 2014, Czerwiec3 - 10
- 2014, Maj10 - 28
- 2014, Kwiecień5 - 19
- 2013, Sierpień6 - 12
- 2013, Lipiec24 - 4
- 2013, Czerwiec21 - 12
- 2013, Maj3 - 4
- DST 21.21km
- Teren 21.21km
- Czas 01:44
- VAVG 12.24km/h
- Sprzęt Czarny Chińczyk
- Aktywność Jazda na rowerze
Bikemaraton Wałbrzych - znowu mini, bo się poddałem
Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 3
Cóż, teraz piszę to już z perspektywy dnia po wyścigu, więc emocje opadły i odczuwam ten wyścig inaczej niż jeszcze w sobotę, ale opiszę co nie co, żeby mieć na pamiątkę. Jak dla mnie najgorszy wyścig w moim odczuciu - jechało mi się po prostu fatalnie, sprzęt nawalał, a i straciłem wszelką motywację. Krótko mówiąc - kompletnie zero przyjemności z jazdy i miałem ochotę rzucić już te wszystkie wyścigi w cholerę :D
Zaczęło się od tego, że sprzęt już na rozgrzewce coś nie chodził jak trzeba. Jest jakiś problem z piastą albo bębenkiem, że zaciąga mi co chwila łańcuch, gdy jadę bez pedałowania. Duży problem na zjazdach, jak się potem okazało naprawdę duży. Do tego kolega zwrócił mi uwagę na luzy przy sterach, co jest niebezpieczne (tak myślę, że te stery co kupiłem to niezbyt pasują do tej chińskiej ramy). No i przez to już tylko myślałem czy w ogóle przejadę ten maraton bez defektu, żeby nic się nie rozwaliło...
Wyścig ruszył, ja ze środka 4-ego sektora. Jechało mi się dosyć dobrze, było bardzo ciepło i duszno, ale pierwszy podjazd szedł okej. Może trochę za szybko dla mnie, wyminąłem trochę osób i doszliśmy chyba końcówkę 3-ego sektora i ich minęliśmy. Potem krótki zjazd, mogłem lekko odsapnąć i na zakręcie jechałem uważnie żeby się nie wywrócić. Już miałem prostą i zaraz przyspieszać, a tu mi gość wleciał z boku prosto we mnie. No nieee, upadłem razem z nim, okulary mi się rozwaliły (ale jednak nie połamały na szczęście), garmin odpadł. Patrzę tylko na moje poprzednie szlify i widać już krew, czułem jeszcze twarz i bark. Wsadziłem okulary i garmina do kieszeni z tyłu i ruszyłem szybko za ludźmi, którzy właśnie mnie wyprzedzili, a było ich bardzo dużo. Cholera tak się wkurzyłem, że teraz myślę, że było to niepotrzebne. Wypadki się zdarzają, najgorzej, że kompletnie nie z mojej winy, ale cóż - trzeba było się z tym pogodzić.
Wtedy już miałem w myślach "po wyścigu", bolało mnie wszystko i jakoś kompletnie straciłem motywację do dalszej jazdy :( Nawet była myśl, żeby zawracać. Już wiedziałem, że MEGA nawet nie będę próbował, chciałem już to skończyć, a najlepiej to wcisnąć "RESET" i pojechać to od nowa! Teraz jak to piszę, to mogłem inaczej to rozegrać, normalnie jechać jak trzeba, a ja przez ten upadek myślałem tylko o tym, że to przekreśliło cały wyścig, a głowa niestety też jest ważna i bez motywacji ciężko cokolwiek jechać.
No i tak ruszyłem najszybciej jak umiem, żeby najlepiej od razu odrobić wszystko co straciłem przez tę chwilę. Głupota totalna! Jechałem najmocniej jak dawałem radę, ale przecież ten podjazd nie był krótki i zaraz nogi się zagotowały i tyle było z tej jazdy. Straciłem parę w nogach i jak zaczęli już mnie ludzie wyprzedzać, to w ogóle nie miałem już ochoty jechać dalej... Już pogodziłem się, że wyścig stracony, mimo, że to były w zasadzie jego początki... Nauka na przyszłość - teraz wiem, że muszę nad tym popracować, żeby zawsze myśleć pozytywniej!
Na zjazdach już widziałem, że to kompletna klapa. Jechałem za ludźmi, którzy prowadzą, bo boją się wjechać w duże kałuże.... Już nawet nie próbowałem tam szaleć, tylko grzecznie jechałem za nimi, momentami czułem się jak na spacerze. Na podjazdach mimo to nie nadrabiałem. Raz wziąłem żel, ale taki który ponoć jest na końcówkę. Siły mi nie dodało, ale za to w jednej cześci podjazdu miałem wrażenie, że kompletnie mnie odcięło. Myślałem, że go nie podjadę, mimo, że nie był jakiś bardzo stromy... Na jednej części z kolei jakaś siła wróciła i wyprzedzałem sporo osób - o to był jedyny moment, że miałem jakąś małą frajdę.
Ale zaraz potem co - po zjeździe nie mogę pedałować, bo łańcuch mi się zaklinował przez to zaciąganie. I tych co wyprzedziłem to znowu mnie minęli. Walić to wszystko! Byle dojechać do mety. W sumie łańcuch zaklinował mi się 3 razy, a najgorzej na samym końcu. To mnie już w ogóle zdołowało, bo na tej łące pędziłem jak szalony i zrobiłem dużą przewagę nad dwoma zawodnikami, co jechali wcześniej koło mnie. No i co - ze sto metrów przed metą, na tym chodniku z zakrętami znowu mi się łańcuch zaklinował. Nie dało rady szybko wyciągnąć, to biegnę do mety. Już myślałem, że koniec, a to jednak nie, bo meta nie było na 1-szym sektorze, a trochę dalej. No i minęło mnie dwóch tych typów, a ja zacząłem dopiero wtedy biec do prawdziwej mety....
Cóż, kolejny Bikemaraton to Bielawa, nad Bikeadventure się zastanawiam. Teraz mam tydzień rege, jak uda mi się naprawić MTB, to pojadę na single, żeby nałapać jak najwięcej pozytywnej energii z jazdy :-) i oby zagoić te wszystkie rany, bo coraz bardziej mi przeszkadzają...
Czas: 1:44:02
Miejsce: 221/570 Open | 55/82 M2
Komentarze
Myśl nad BA w wersji PRO - będzie przygód co niemiara, a i mi będzie raźniej, że nie tylko ja umieram :) Bo na Bartka nie ma co liczyć w tej materii ... ;)
No i na koniec masz nauczkę za składanie roweru od zera bezpośrednio przed maratonem. Byłbym zdziwiony gdyby wszystko działało jak trzeba. Teraz mi się przypomniało, że mi z kolei notorycznie łańcuch spadał z najmniejszej zębatki w kasecie. Ale nie było dramatu bo jej używałem tylko na zjazdach i wystarczyło podciągnąć przerzutkę i wskakiwał z powrotem.



