Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi adhed z miasteczka Gryfów Śląski. Mam przejechane 5212.40 kilometrów w tym 1559.95 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.43 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 41635 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy adhed.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2014

Dystans całkowity:588.92 km (w terenie 33.88 km; 5.75%)
Czas w ruchu:26:33
Średnia prędkość:22.18 km/h
Maksymalna prędkość:52.20 km/h
Suma podjazdów:6603 m
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:58.89 km i 2h 39m
Więcej statystyk
  • DST 12.67km
  • Teren 12.67km
  • Czas 01:23
  • VAVG 9.16km/h
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyścig MTB w Bogatyni

Sobota, 31 maja 2014 · dodano: 31.05.2014 | Komentarze 0

Dystans jest razem z rozgrzewką, bo nie resetowałem licznika, ale średnia tak czy siak byłaby podobna, bo wyścig był w katastrofalnych warunkach. Po tygodniu opierdzielania się i okropnej pogody pojechałem na wyścig MTB do Bogatyni. Wcześniejsze opierdzielanie się oczywiście było w planie, bo za mną tydzień rege :) 

Dzisiaj pogoda była na szczęście ładna, świeciło słońce i było ciepło, aż chciało się wyjść na rower. Mój MTB jest niestety niesprawny, a że napaliłem się trochę na ten wyścig, bo wielu znajomych startowało, to wypożyczyłem Rometa w nowym Centrum Rowerowym w Świeradowie w budynku SkiSun. Mają sporo tego sprzętu, ale większość to typowe rowery miejskie, crossowe i jest tylko kilka prawdziwych MTB, ale też raczej słabej jakości. Ja wziąłem najwyższy dostępny model i był to Romet Rambler 4.0 na 27,5" kołach więc dla mnie nowość. Wszystko chodziło sprawnie, ale dziwnie się na nim czułem. Na początku jeszcze mostek był na + to już w ogóle było jak na mieszczuchu. Po zamianie trochę lepiej, ale nadal jakoś dziwnie - geometria jest wg mnie skopana i ten amorek (Epicon) tam nie pasuje.

No, ale nic, pojechałem do Bogatyni, było tam już sporo osób. Łącznie do wyścigu głównego zapisały się chyba 42 osoby. Od razu dowiedziałem się o zmianach na trasie, bo warunki są fatalne - wszędzie duże błoto. Wycofali rundę po torze motocrossowym, bo tam było jeszcze gorzej. Do tego skrócili czas startu z 2 godzin na około godzinę. Mówię około, bo to polegało na tym, że jeśli wcześniej uda nam się wyjechać na kolejną rundę, to jedziemy nadal i kończymy po jej skończeniu.

Po starcie od razu ruszyliśmy pod stromą górkę, a tam błoto ponad kostki, więc każdy solidarnie podchodził. Od razu nogi piekły, bloki i pedały zapchane, no, ale to taki wyścig. Potem jazda w wielkich kałużach i błocie oczywiście nadal. Ja jechałem na 6 pozycji, ale miałem za sobą kilka osób. Kolejny stromy podjazd i znowu podchodzenie, potem jakieś singielki po hałdach w lesie. Całkiem fajnie się tam jechało, choć właśnie na pierwszej rundzie jeszcze nie czułem roweru ani jazdy. Zahaczyłem kierownicą o drzewo :D i leciutka wywrotka, to gość z tyłu mnie minął. Potem go już nie dogoniłem, minął mnie jeszcze jeden i tak jechałem na 8. miejscu, w sumie już do końca wyścigu. Był jeden krótki zjazd po korzeniach, wszędzie ślisko, ale fajnie. Potem znowu walka przez błoto, gdzieniegdzie prowadzenie, a to takie prowadzenie, że błoto było ponad kostki :D Ogólnie syf i tyle. Na końcu rundy bardzo stromy zjazd (-30%) po błocie, ale na szczęście ani razu się tam nie wywróciłem, a niewiele brakowało. Najlepiej było tam puścić hamulce i przejechać jak najszybciej, ale strach w oczach lekki był. 

Mi udało się przejechać 3 rundy, co jakiś czas widziałem jednego zawodnika przede mną, ale nie udało mi się go dogonić. Był jeden dłuższy podjazd po asfalcie (jakieś 600m), tam go zawsze doganiałem na jakieś 10m ode mnie, ale potem znowu mi gdzieś po tym błocie uciekał. Każdy miał takie same warunki i ogólnie to nie była taka walka wydolnościowa, a bardziej kto lepiej przez te błoto się przedrze :P Zdublował mnie Daniel Ryż (Mistrz Polski Masters I z Żerkowa), który jako jedyny zrobił 4 rundy i wygrał cały wyścig. 

Ogólnie to zawsze jakieś doświadczenie, kogo miałem wyprzedzić to wyprzedziłem. W moim zasięgu było jeszcze dwóch zawódników, ale nie dałem im dzisiaj rady. Dobrze, że chociaż roweru nie trzeba serwisować bo to nie mój - tylko umyłem go myjką :-) Mam nadzieję, że niebawem uda mi się zrobić mój MTB, bo już stęksniłem się za singlami i ogólnie terenem i rowerem, którego dobrze znam! :)

miejsce: 8, na osób w sumie nie wiem ile, zapisało się 42, ale nie wszyscy byli w jednej kategorii bo jeszcze jakieś masters zrobili
będą wyniki w necie to wpiszę tutaj


Kategoria Wyścigi


  • DST 121.18km
  • Czas 04:40
  • VAVG 25.97km/h
  • Podjazdy 1340m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szosą do Karpacza

Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 2

Po wczorajszym fatalnym wyścigu musiałem odreagować. Chciałbym pojechać w góry, a najchętniej to na single, ale co zrobić jak MTB niesprawny, a nawet nie wiem kiedy uda mi się go zrobić i co jest do naprawy. Pozostała szosa, a że pogoda piękna, to można gdzieś dalej pojechać. Myślałem nad oglądaniem Triathlonu w Zgorzelcu, ale odpuściłem, bo trasa byłaby trochę nudna. Wybrałem okolice Gór Izerskich i dobrze na tym wyszedłem.

Przez Świeradów pojechałem na Rozdroże Izerskie. Następnie do Szklarskiej i tam miałem zdecydować gdzie jechać dalej. Był pomysł pojechania do Jizerki i Smedavy, ale jednak wybrałem Karpacz, bo przed chwilą spotkałem trzech gości na MTB i tak pogadaliśmy i przypomniałem sobie, że jest dzisiaj MTB Marathon w Karpaczu, to chociaż zobaczę jak ich miasteczko wygląda i może popatrzę na dekorację zwycięzców.

Pojechałem przez Piechowice, Podgórzyn, Sosnówkę i Miłków do Karpacza. Widoki były niesamowite, bardzo podobają mi się te szosy i będę musiał częściej jeździć w te rejony. Na pewno także na MTB, bo chętnie pojeżdżę znowu w terenie w okolicy Przesieki i Borowic. 



W Karpaczu podjechałem pod stadion, gdzie było miasteczko MTBM. Do dekoracji zostało jeszcze dużo czasu, więc na nią nie czekałem. Popatrzyłem tylko trochę na finiszujących zawodników, posłuchałem wypowiedzi zwycięzców na GIGA i ruszyłem w stronę Jeleniej. Bardzo nie lubię jeździć po JG zarówno rowerem, jak i autem. Fajne miasto i chciałbym tutaj mieszkać, bo to świetna baza wypadowa na okoliczne góry, ale po samym mieście jeździ się jak dla mnie słabo. Słabo też dlatego, że mało znam Jelenią i nie wiem którędy najlepiej pojechać aby dotrzeć tam gdzie chcę :)


Pojechałem w stronę Cieplic, potem standardowo przez Rybnicę i Starą Kamienicę do Rębiszowa i przez Mirsk do domu :) Poza tym miałem dużą niespodziankę przed Rębiszowem. Chciałem jechać przez Grudzę, ale kurcze nie widziałem podczas jazdy zjazdu w prawo. I tak jechałem i jechałem prosto, aż podjechałem pod jeden cięższy podjazd i co? Okazało się, że jestem już przy kopalni i mam tylko zjazd do Rębiszowa :D Kurcze okolica strasznie zarosła trawą, drzewa liściami i nawet nie poznałem tego podjazdu :) A to dobrze, bo łatwiej mi się wjechało i czekała mnie już miła jazda do domu.




Kategoria Przejażdżki


  • DST 21.21km
  • Teren 21.21km
  • Czas 01:44
  • VAVG 12.24km/h
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bikemaraton Wałbrzych - znowu mini, bo się poddałem

Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 3

Cóż, teraz piszę to już z perspektywy dnia po wyścigu, więc emocje opadły i odczuwam ten wyścig inaczej niż jeszcze w sobotę, ale opiszę co nie co, żeby mieć na pamiątkę. Jak dla mnie najgorszy wyścig w moim odczuciu - jechało mi się po prostu fatalnie, sprzęt nawalał, a i straciłem wszelką motywację. Krótko mówiąc - kompletnie zero przyjemności z jazdy i miałem ochotę rzucić już te wszystkie wyścigi w cholerę :D

Zaczęło się od tego, że sprzęt już na rozgrzewce coś nie chodził jak trzeba. Jest jakiś problem z piastą albo bębenkiem, że zaciąga mi co chwila łańcuch, gdy jadę bez pedałowania. Duży problem na zjazdach, jak się potem okazało naprawdę duży. Do tego kolega zwrócił mi uwagę na luzy przy sterach, co jest niebezpieczne (tak myślę, że te stery co kupiłem to niezbyt pasują do tej chińskiej ramy). No i przez to już tylko myślałem czy w ogóle przejadę ten maraton bez defektu, żeby nic się nie rozwaliło... 

Wyścig ruszył, ja ze środka 4-ego sektora. Jechało mi się dosyć dobrze, było bardzo ciepło i duszno, ale pierwszy podjazd szedł okej. Może trochę za szybko dla mnie, wyminąłem trochę osób i doszliśmy chyba końcówkę 3-ego sektora i ich minęliśmy. Potem krótki zjazd, mogłem lekko odsapnąć i na zakręcie jechałem uważnie żeby się nie wywrócić. Już miałem prostą i zaraz przyspieszać, a tu mi gość wleciał z boku prosto we mnie. No nieee, upadłem razem z nim, okulary mi się rozwaliły (ale jednak nie połamały na szczęście), garmin odpadł. Patrzę tylko na moje poprzednie szlify i widać już krew, czułem jeszcze twarz i bark. Wsadziłem okulary i garmina do kieszeni z tyłu i ruszyłem szybko za ludźmi, którzy właśnie mnie wyprzedzili, a było ich bardzo dużo. Cholera tak się wkurzyłem, że teraz myślę, że było to niepotrzebne. Wypadki się zdarzają, najgorzej, że kompletnie nie z mojej winy, ale cóż - trzeba było się z tym pogodzić. 

Wtedy już miałem w myślach "po wyścigu", bolało mnie wszystko i jakoś kompletnie straciłem motywację do dalszej jazdy :( Nawet była myśl, żeby zawracać. Już wiedziałem, że MEGA nawet nie będę próbował, chciałem już to skończyć, a najlepiej to wcisnąć "RESET" i pojechać to od nowa! Teraz jak to piszę, to mogłem inaczej to rozegrać, normalnie jechać jak trzeba, a ja przez ten upadek myślałem tylko o tym, że to przekreśliło cały wyścig, a głowa niestety też jest ważna i bez motywacji ciężko cokolwiek jechać. 

No i tak ruszyłem najszybciej jak umiem, żeby najlepiej od razu odrobić wszystko co straciłem przez tę chwilę. Głupota totalna! Jechałem najmocniej jak dawałem radę, ale przecież ten podjazd nie był krótki i zaraz nogi się zagotowały i tyle było z tej jazdy. Straciłem parę w nogach i jak zaczęli już mnie ludzie wyprzedzać, to w ogóle nie miałem już ochoty jechać dalej... Już pogodziłem się, że wyścig stracony, mimo, że to były w zasadzie jego początki... Nauka na przyszłość - teraz wiem, że muszę nad tym popracować, żeby zawsze myśleć pozytywniej! 

Na zjazdach już widziałem, że to kompletna klapa. Jechałem za ludźmi, którzy prowadzą, bo boją się wjechać w duże kałuże.... Już nawet nie próbowałem tam szaleć, tylko grzecznie jechałem za nimi, momentami czułem się jak na spacerze. Na podjazdach mimo to nie nadrabiałem. Raz wziąłem żel, ale taki który ponoć jest na końcówkę. Siły mi nie dodało, ale za to w jednej cześci podjazdu miałem wrażenie, że kompletnie mnie odcięło. Myślałem, że go nie podjadę, mimo, że nie był jakiś bardzo stromy... Na jednej części z kolei jakaś siła wróciła i wyprzedzałem sporo osób - o to był jedyny moment, że miałem jakąś małą frajdę.

Ale zaraz potem co - po zjeździe nie mogę pedałować, bo łańcuch mi się zaklinował przez to zaciąganie. I tych co wyprzedziłem to znowu mnie minęli. Walić to wszystko! Byle dojechać do mety. W sumie łańcuch zaklinował mi się 3 razy, a najgorzej na samym końcu. To mnie już w ogóle zdołowało, bo na tej łące pędziłem jak szalony i zrobiłem dużą przewagę nad dwoma zawodnikami, co jechali wcześniej koło mnie. No i co - ze sto metrów przed metą, na tym chodniku z zakrętami znowu mi się łańcuch zaklinował. Nie dało rady szybko wyciągnąć, to biegnę do mety. Już myślałem, że koniec, a to jednak nie, bo meta nie było na 1-szym sektorze, a trochę dalej. No i minęło mnie dwóch tych typów, a ja zacząłem dopiero wtedy biec do prawdziwej mety....

Cóż, kolejny Bikemaraton to Bielawa, nad Bikeadventure się zastanawiam. Teraz mam tydzień rege, jak uda mi się naprawić MTB, to pojadę na single, żeby nałapać jak najwięcej pozytywnej energii z jazdy :-) i oby zagoić te wszystkie rany, bo coraz bardziej mi przeszkadzają...

Czas: 1:44:02
Miejsce: 221/570 Open | 55/82 M2


Kategoria Wyścigi


  • DST 13.86km
  • Czas 00:41
  • VAVG 20.28km/h
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przerzutki wyregulowane

Piątek, 23 maja 2014 · dodano: 23.05.2014 | Komentarze 1

Wczoraj w końcu udało się złożyć rower w całość i co ważne - wyregulować przerzutki! Oj ile nerwów na tym straciłem, ale w końcu się udało i póki co łańcuch bez problemu wchodzi na każdą zębatkę, czuję jakbym jeździł na nowym rowerze. Zrobiłem sporo błędów, że już miałem dość, bo support to odkręcałem dosłownie 5 razy, bo coś nie grało z korbą :D Ale działa i to jest ważne.

Wyjechałem wczoraj sprawdzić czy wszystko naprawdę śmiga. Miał być trening mocy, czyli sprinty, ale jechało mi się bardzo ociężale, krótko mówiąc -  noga nie podawała, więc odpuściłem. Jednak jeśli miałbym się trzymać w 100% planu, to w środę powinienem tez jechać lekkim dla mnie tempem, a było jednak sporo fragmentów ostrzejszych i czułem następnego dnia, że jednak nie ma co jeszcze dowalać do pieca.

Już kończyłem w sumie jazdę i... wywaliłem się na asfalcie :( Przyspieszałem na stojąco i kurcze szybkozamykacz w tylnym kole jakoś puścił, koło lekko podbiło, a że wsadziłem nowe klocki do zacisku, to tarcza nie weszła z powrotem na swoje miejsce i jakimś cudem się wywaliłem. Cholera mam sporo szlifów, w tym konkretniejszy na lewej ręce, ale mam nadzieję, że do jutra - do Bikemaratonu przestanie tak piec, bo będzie niezbyt przyjemnie się tak ścigać :D

Szybkozamykacze już wymieniłem na stare, które są w 100% pewne, bo do tych KCNC nie mam już najmniejszego zaufania (kiedyś widziałem, że lekko mi się odkręcał, ale od tamtej pory już bardzo starannie je zamykałem, ale jak widać znowu nawaliły).


Kategoria Przejażdżki


  • DST 91.31km
  • Czas 03:28
  • VAVG 26.34km/h
  • Podjazdy 968m
  • Sprzęt szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze

Letnia szosa

Czwartek, 22 maja 2014 · dodano: 22.05.2014 | Komentarze 0

We wtorek były sprinty, a dzisiaj miała być dłuższa jazda szosą spokojnym tempem. Pogoda jak w lecie, ale ja lubię takie temperatury - wolę się cały spocić niż marznąć w palce :-) 

Trasa miała być podobna do tej sprzed tygodnia, bo bardzo polubiłem te szosy z okolic Gór Izerskich. Standardowo przez Rębiszów, Starą Kamienicę dojechałem do Jeleniej i tam zdecydowałem gdzie pojadę dalej. Miał być Kromnów i Chromiec, ale wybrałem jednak Szklarską i Świeradów. Więc pojechałem przez Cieplice i Sobieszów, gdzie spotkałem Marcina. Na początku się nie poznaliśmy, ale potem obaj obróciliśmy się do tyłu, bo chyba potrzebowaliśmy czasu, żeby się zorientować, że ja to ja, a on to on :D Pojechaliśmy razem do końca Piechowic, a ja ruszyłem w stronę Szklarskiej.

W ogóle zapomniałem kupić w Piechowicach jakieś picie, bo już mi się skończyło i trzeba było jechać do Szklarskiej bez wody. Podjeżdżało mi się nawet przyjemnie, trzymałem niezłe tempo, bez żadnych zrywów tylko spokojne, ale tętno poszło nieźle do góry. Miałem nadzieję na jakiś lepszy wynik w segmencie na Stravie, ale cholera nie wiedziałem, że jest on aż do skrzyżowania Jakuszyce-Świeradów, a ja zatrzymałem się chwilę wcześniej w Żabce po napoje... I cały czas uciekł przez palce :) 

Za skrzyżowaniem zrobiło się nieprzyjemnie, bo... drogowcy łatali dziury :( Żwir czy co to było strasznie lepił się do opon, latało to wszędzie, a opony były całe czarne. Na Zakręcie Śmierci trochę oczyściłem opony, ale nie dało się tego do końca zrobić. Później same się w dużej części oczyściły jak dojechałem do Rozdroża, a potem do Świeradowa, ale na tylnej nadal pozostały dwa czarne ślady po bokach. W ogóle wiało dosyć konkretnie, to trochę bardziej uważałem na zjeździe, choć i tak zawsze mam spore obawy do takiej szybkiej jazdy na asfalcie, w sumie nie wiem czemu, bo przyczepność jest najlepsza... :-) 



A wieczorem składałem MTB, wymieniłem linki, pancerze, manetki, hamulce... Miała być też wymieniona korba, ale nie mogę odkręcić kominów i trzeba będzie pewnie coś ciąć/wiercić :( Jutro rano zajmę się resztą i założę wreszcie łańcuch - to będzie chwila prawdy, czy wszystko śmiga. 


Kategoria Treningi


  • DST 61.20km
  • Czas 02:20
  • VAVG 26.23km/h
  • Podjazdy 741m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tempówki

Czwartek, 15 maja 2014 · dodano: 15.05.2014 | Komentarze 3

Dzisiaj planowo tempówki interwałowe - miały być na podjeździe, więc po chwili zastanowienia, gdzie by można było znaleźć dłuższy i w miarę równy podjazd, pojechałem do Świeradowa na szosę prowadzącą na Rozdroże Izerskie. Trening szedł bardzo sprawnie, ale ten podjazd jednak nie spełniał do końca założeń, bo miało być 2-4%, a było w niektórych miejscach znacznie więcej. Nie przekraczałem znacznie progu mleczanowego - jechałem na tętnie wokół niego, więc chyba okej. Zrobiłem 4 powtórzenia po 9 minut, jak zjeżdżałem to trochę żałowałem, że nie dołożyłem jeszcze jednego, ale w sumie na ostatnim już mnie mocno plecy bolały.



Dobry trening, jutro przerwa, a na weekend są już ciekawe plany. W sobotę raczej wybiorę się w Izery, zrobię mocno podjazd pod Stóg, a potem raczej poszaleję po singlach. Myślałem o objeździe trasy BM w Wałbrzychu, ale nadal mocno się waham, jeszcze pomyślę :) 

W niedzielę za to pojadę pewnie szosą do Jeleniej i pooglądam wyścig AMP przy hotelu Paulinum :-) Będzie można chyba testować Canyony, tylko na pół godzinki, ale przejechałbym się jakimś ciekawym modelem ;)

Poza tym wyczytałem w Magazynie Rowerowym, że tegoroczna trasa BM Świeradów ulegnie zmianie i pójdzie ponoć przez kopalnię Stanisław i ten zjazd z Wysokiego Kamienia do Górzyńca, czyli dobrze znane mi już trasy :-)


Kategoria Treningi


  • DST 79.60km
  • Czas 03:08
  • VAVG 25.40km/h
  • Podjazdy 947m
  • Sprzęt szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze

Grzbiet Kamienicki szosą

Środa, 14 maja 2014 · dodano: 14.05.2014 | Komentarze 2

Po wczorajszym treningu mocy, dzisiaj miała być szosa w tlenie. Miałem zaplanowaną fajną trasę, ale od rana co chwila padał deszcz i już miałem wsiadać na trenażer. Na szczęście tego nie zrobiłem i w końcu wypogodziło się na chwilę, więc wyjechałem szosówkę tam gdzie zamierzałem od rana :-) 

Pogoda była bardzo zmienna. W niektórych momentach było mi za gorąco, bo miałem na sobie długie termo i żałowałem, że je ubrałem, a później z kolei robiło się chłodno, kiedy chmury zakrywały niebo i padał lekki deszczyk. W zasadzie było tak przez całą trasę, ale udało się wrócić bez jazdy w ulewie, więc jestem bardzo zadowolony z tego, że dzisiaj wyjechałem :)



Najpierw pojechałem przez Rębiszów i inne wioski do Jeleniej Góry, a tam na głównej skręciłem w prawo w kierunku osiedla Piastów. Od dawna chciałem przejechać się tymi szosami położonymi na wyższym "segmencie" - nad Starą Kamienicą itd. Więc z Piechowic podjeżdżałem na Zimną Przełęcz, bo tak chyba nazywa się to miejsce. Podjazd jest naprawdę niezły, wiedziałem, że jest tam segment w Stravie i nie chciałem być ostatni w klasyfikacji, to musiałem wejść na wyższe tętno, a miałem dzisiaj jeździć głównie w 2 strefie. I tak nie udało się wejść do TOP 10, ale wiem, że przyjadę tam jeszcze nie raz i na pewno pojadę ten fragment mocniej. 



Stamtąd asfalt prowadził już bardzo malowniczym fragmentem Grzbietu Kamienickiego przez Kromnów, Chromiec i wcześniej Kopaniec. Nie pamiętam, żebym tam wcześniej był, a bardzo mi się tam spodobało. Dalej już znany mi Antoniów, ładne domy przysłupowe, a potem po podjeździe czekał na mnie już stromy zjazd. Nie rozpędzałem się zbyt mocno, bo osobiście boję się pędzić tak szosówką w dół, hamulce słabe, ta droga na końcu wjeżdża w główną i trzeba się zatrzymać. 

Tam już zaczęło znowu lekko padać, pojechałem tym razem przez Kłopotnicę, a następnie Grudzę, przypomniałem sobie przy okazji fajny podjazd, z którego widać pięknie panoramę Gór Izerskich i Karkonoszy - już kiedyś tam byłem, ale było to jakieś 2 lata temu, jak zaczynałem w ogóle przygodę z rowerem.



Robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie, ale do domu nie zostało już zbyt wiele, więc się nie smuciłem. Przez Rębiszów i Mirsk wróciłem do domu. Ogólnie to świetna trasa i na pewno jeszcze wiele razy przejadę się tymi asfaltami :)


Kategoria Treningi


  • DST 81.93km
  • Czas 03:14
  • VAVG 25.34km/h
  • Podjazdy 885m
  • Sprzęt szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szosowo

Niedziela, 11 maja 2014 · dodano: 11.05.2014 | Komentarze 7

Dzisiaj planowo lekki trening na szosie. Trasa bez żadnych historii. Od Pilchowic wiatr zaczął mocno dawać się we znaki, a im dalej tym było z tym gorzej. W Jeleniej postanowiłem skrócić trasę, bo nad górami pojawiły się ciemne deszczowe chmury. Wracało się ciężko - pod silny wiatr, ale na szczęście ominął mnie deszcz.

Żeby nie było, że jeżdżę tylko tyle razy ile jest tutaj wpisów :P Obecnie trenuję 5x w tygodniu, a opisuję tylko te ciekawsze treningi albo kiedy mi się chce :-) Właśnie skończyłem pierwszy tydzień rozbudowy (wg Friela) i czuję, że dobrze przyjąłem obciążenie.



Przyszły tydzień podobny, ale nie będzie mnie w sobotę, więc trochę zmieni to plany. W niedzielę w JG są Akademickie Mistrzostwa Polski i myślałem, czy nie wybrać się szosą pooglądać, ale będę pewnie głodny MTB :) Będą też "Górale na Start" w Szczawnie, ale to XCO, co niezbyt mi pasuje i szkoda mi trochę tam jechać dla 15km trasy, choć, wiem, że ujechałbym się cholernie i byłby to świetny trening. Zależnie od pogody pojadę w takim razie albo na objazd trasy Bikemaratonu w Wałbrzychu albo standardowo po Izerach - na Stóg, Smrek i potem pętla po singlach, bo już mnie do nich znowu ciągnie.


Kategoria Treningi


  • DST 77.71km
  • Czas 04:25
  • VAVG 17.59km/h
  • Podjazdy 1722m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po trasie BikeAdventure w Świeradowie

Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 10.05.2014 | Komentarze 5

Nie pojechałem dzisiaj na maraton do Zdzieszowic, a że pogoda zapowiadała się niezła, to pojechałem do Świeradowa przejechać się trasą Bikeadventure - choć nie w 100%. Zacząłem od granicy w Czerniawie, żeby przez dojazd do samego Świeradowa się rozgrzać, a nie zaczynać od razu z grubej rury, czyli od podjazdu na Stóg. Strasznie wiało, ale wiedziałem, że w lesie nie będzie to odczuwalne, więc się nie przejmowałem. 

Pod Stóg wjeżdżało mi się dosyć przyjemnie, a z końcówki byłem bardzo zadowolony, bo trzymałem równe tempo, pedałowałem bez zrywów i właśnie tak chciałbym to robić na każdym podjeździe - tylko szybciej :D Miałem od razu jechać na Łącznik, ale widoki były niesamowite, to skusiłem się na Stóg żeby przez chwilkę popatrzeć się na okolicę :-)



Później już standardowo - na Halę Izerską, potem szlakiem, który doprowadził mnie do Rozdroża pod Cichą Równią. Fajnie było się tam na moment zatrzymać, bo jeszcze kilka miesięcy temu jeździłem tam na biegówkach, fajnie tak powspominać. Dalej podjazd pod kopalnię, który wyszedł mi bardzo sprawnie. Następnie zjazd w okolice Szklarskiej Poręby i od razu ostry podjazd pod Wysoki Kamień. W sumie to nigdy tam jeszcze nie podjeżdżałem, choć w dół jechałem wielokrotnie. Nie jest on długi, ale bardzo stromy i w końcowej fazie trzeba "gryźć kierownicę", żeby utrzymać przyczepność. Chwilę podprowadziłem, bo wytraciłem równowagę i ciężko było się znowu wpiąć. 

Następnie zjazd żółtym szlakiem do Górzyńca. Jeszcze niedawno go nie znałem, a teraz był to już mój 3 zjazd tym szlakiem w ciągu około miesiąca. Jednak wiem, że już długo się tam nie wybiorę, bo mi się już znudził. Wytelepał mnie jak zawsze, znowu amorek był za twardy albo za dużo powietrza w oponach, bo wytarmosiło mnie doszczętnie i ręce znowu porządnie mnie bolały. Wydaje mi się, że ucieka mi powietrze z jednej komory w tym amortyzatorze, ale to jeszcze do sprawdzenia (odpowiada ona właśnie za miękkość).

Na dole piękne widoki na Karkonosze - Śnieżne Kotły, a z Górzyńca zaczął się podjazd po Rozdroże Izerskie. Tam już powoli mnie odcinało, byłem już zmęczony i niezbyt podobała mi się wizja tego długiego szutrowego podjazdu :-) Jakoś się tam wdrapałem i miałem jechać nadal szutrem aż do Świeradowa, ale kurcze skończyło mi się picie a bardzo chciało mi się czegoś napić, więc wybrałem zjazd asfaltem, byle szybciej do sklepu... Teraz muszę kupić bukłak, to starczy na całą trasę... Już jeden miałem, ale go zaniedbałem i tak cuchnie, że strach z niego pić :P

Auto miałem zaparkowane na granicy, więc jeszcze ze Świeradowa dzieliła mnie niezła górka. Zresztą i tak miałem wracać singletrackiem. Tak też zrobiłem i już w sumie tak na resztkach sił, bo byłem już zmachany, pojechałem obczaić nowy fragment czarnego polskiego szlaku, bo do tej pory tego jeszcze nie zrobiłem. Zgodzę się z tym, co mówili inni - jest po prostu słaby i przy tych nowych króciutkich fragmentach się nie postarali. Dalej już leciałem starym singlem i flow było świetne! Jeden z lepszych fragmentów dzisiejszej trasy. Mimo niewielu sił to podobało mi się cholernie i muszę niebawem wybrać się na singla, bo już się "stęskniłem" choć jeszcze niedawno miałem go już trochę dosyć :P


Kategoria Treningi


  • DST 28.25km
  • Czas 01:30
  • VAVG 18.83km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

VIII Memoriał im. Jurka Zawadzkiego w Szklarskiej Porębie

Sobota, 3 maja 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 5

Zgodnie z planem wziąłem udział w wyścigu w Szklarskiej Porębie. Była to dość kameralna impreza z uwagi na pogodę, która znowu nas nie rozpieściła i musieliśmy ścigać się w deszczu i błocie. Jakby tego było mało, to nastąpiło duże ochłodzenie i temperatura była bliska zera stopni, a w wyższych partiach były widoczne ślady śniegu, który spadł w ciągu ostatnich 24h.

Jak przyjechałem na miejsce startu, to był już tam Marcin, którego w końcu poznałem. Później Ariel, także nowy znajomy, a następnie pojawiło się kilka innych znajomych już mi twarzy. Porozgrzewałem się jakieś pół godziny, ale niezbyt mi się chciało, bo przy takiej pogodzie to tylko niepotrzebnie się mokło, a przecież przed nami była jeszcze ponad godzina jazdy w takich warunkach. 

No nic, zbliżała się 12 i stanęliśmy na starcie, obok mnie Marcin i Ariel. Wiedziałem, że nie mam czego tam z przodu szukać, chciałem ten wyścig przetrwać, sprawdzić się w cięższych warunkach i zobaczyć czy powalczę z Marcinem, czy nie :-) Ruszyliśmy i na początku tempo było lekkie i tylko widziałem jak czołówka już odjeżdżała w szybkim tempie. Zaraz nagle ktoś się wywrócił i tylko pomyślałem jak to możliwe, żeby zrobił to tak szybko. Niestety zaraz zrobił to kolejny, który zahaczył o mój rower i musiałem z niego zejść. Szybko go podniosłem i ruszyłem za odjeżdżającymi ludźmi. Coś mi strzelało w łańcuchu i pomyślałem "no ładnie, coś się zepsuło", patrzę na niego, a tam jakieś zawijasy, pokręciłem i zaraz mi spadł. Kurdeeee, ale szybko go założyłem i ruszyłem, ale przez chwilkę byłem całkowicie ostatni! Zaraz ruszyłem najszybciej jak umiałem i wyprzedziłem kilka osób, ale kosztowało mnie to mocnym zapiekiem.

Dalej wyprzedzałem kolejnych, aż zobaczyłem Marcina i chciałem go koniecznie dogonić. Udało mi się to i myślałem, że pojedziemy razem, ale on został więc ruszyłem samemu. Doszedłem do Ewy Duszyńskiej z Votum i jakiegoś zawodnika w koszulce Verge, jechaliśmy razem przez jakiś czas, aż do tego sztywnego podjazdu. Przed nim już trochę zwolniłem, bo nie chciałem tam się wbijać na zadyszce. Wjechałem na niego lekko, myślałem, że będzie spoko, ale zaraz koło mi się uślizgnęło i już szedłem. Razem z Marcinem. Czułem się coraz gorzej i szło mi się słabo, co jakiś czas wsiadając na rower, ale nie była to przyjemna jazda. Była to dla mnie taka droga męki. Strasznie wolne tempo, tylko ból w nogach i czekanie na upragniony koniec.

W końcu pojawił się szczyt tego podjazdu i wiedziałem, że teraz będzie można trochę pocisnąć. Marcin był przede mną, ale daleko mi nie odjechał. Wyprzedziliśmy jakąś grupkę i wjechaliśmy na kolejny, ale już lżejszy podjazd. Choć on wcale nie jest jednak lekki... Jak widzę szeroką drogę to wydaje mi się, że jest to lekki podjazd, ale teraz widzę, że nachylenie nie było małe, dlatego jedzie się tam tak ciężko. Jechaliśmy trochę z zawodnikami Jamy Wałbrzych, ale w końcu im uciekliśmy i czekał nas kolejny, tym razem długi zjazd. Wiedziałem, że Marcin mi ucieknie, ale nawet go nie goniłem. 

To nie był dla mnie taki zjazd jak na objeździe trasy. Zawsze staram się dokręcać, ale obawiałem się tych mostków i przed nimi mocno hamowałem, nie wiem czy dobrze, bo później miałem wrażenie, że jednak przyczepność jest dobra. Może lepiej było nie objeżdżać tej trasy, to bym jechał tam najszybciej jak się da i wcale nie wywrócił :-) No, ale nic, zjechałem na dół, ale po Marcinie ani śladu, zjechałem na drugą rundę i niestety nie widziałem nikogo ani z przodu, ani z tyłu, a cisnąłem dosyć szybko.

W końcu na prostej ukazał się Marcin wraz z dwoma zawodnikami. Widziałem, że się do nich zbliżam, ale w pewnym momencie Marcin dał im zmianę i znowu nie mogłem ich dogonić. W końcu powiedziałem sobie, że muszę ich dogonić przed podjazdem i tak zrobiłem. Kilka razy stawałem na pedałach i bardzo się starałem żeby ich doścignąć. Udało się i przejąłem inicjatywę jadąc pierwszy. Jednak oni się mnie uczepili, a ja nie miałem sił żeby się urwać. W końcu dałem za wygraną, przed podjazdem znowu nie chciałem się zadyszeć i jechałem wolniej, a oni mnie prześcignęli. 

Podjazd to znowu droga męki dla mnie, jechało się tak samo fatalnie jak przy I rundzie, ale jakoś minęło. Na końcu prześcignąłem Marcina, a ci dwaj zawodnicy już dawno nam uciekli. Na zjeździe zjechaliśmy żwawo i rywalizacja między Marcinem, a mną miała rozstrzygnąć się na drugim podjeździe. Powiem szczerze, że nie patrzyłem na to w ten sposób, myślałem, że będziemy współpracować, żeby może kogoś dogonić, ale nikogo na horyzoncie nie było, a ja nie miałem już sił. Marcin jechał cały czas z przodu i choćbym chciał to nie miałem jak dać mu zmiany. Czułem już przemarznięte nogi i dłonie, nie mogłem doczekać się już końca. Marcin jakby lekko zwolnił, a ja myślałem, że dam mu zmianę, ale on się jednak ze mną ścigał i nie dał mi siebie wyprzedzić, a ja odpuściłem, bo nie miałem sił. 

Na zjeździe wiedziałem, że nie dam mu rady. Chciałem tylko bezpiecznie dojechać do mety i żeby nikt inny mnie nie wyprzedził. Na mostkach znowu hamowałem. Najgorsze jednak było to, że nie założyłem okularów i bloto z piaskiem uderzało mi po oczach i widziałem trasę kątem oka. To nie był szybki przejazd, tylko taki żeby to spokojnie zjechać :) W końcu była już prosta, potem jakby techniczny fragment i widać było już metę. Umykał mi tam Marcin, chciałem mieć do niego niewielką stratę, ale jeszcze pomyliłem trasę do mety, szybko zawróciłem i pojechałem właściwą ścieżką i zakończyłem ze stratą 40 sekund do Marcina.


zdjęcie dzięki Marcina żonie :)



Ogólnie wynik jak na mnie to w porządku. Ukończyłem 29/43 sklasyfikowanych zawodników (+6 którzy nieukończyli). Było sporo ludzi, którzy trenują od kilku lat w klubach i póki co nie mam szans się z nimi równać.

Na pewno muszę wymienić jak najszybciej napęd - może wystarczy sama kaseta, może łańcuch, a może jeszcze zębatki w korbie, bo jest coraz bardziej uporczywy i strzela co chwila, a to strasznie przeszkadza na podjazdach. Po maturach przerzucę jeszcze trochę sprzętu ze Speca do tego chińczyka - hamulce i manetki i będzie na pewno wygodniej. 

Jednak przede wszystkim trzeba pracować nad formą. Jutro jak będę na siłach to pojadę lekko szosą do Jeleniej na Paradę Rowerów. Natomiast od przyszłego tygodnia rozpoczynam kolejny etap czyli Rozbudowę I w moim treningu i jazdy będą coraz ciekawsze. Za tydzień Zdzieszowice, więc tam nie spodziewałbym się postępu, ale w Wałbrzychu może być już lepiej ;-) 

Miejsce: 29/43 (mężczyźni); 31/47 open


Kategoria Wyścigi