Info

Suma podjazdów to 41635 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Lipiec1 - 0
- 2015, Maj1 - 0
- 2015, Kwiecień1 - 6
- 2014, Październik1 - 1
- 2014, Wrzesień2 - 24
- 2014, Sierpień3 - 4
- 2014, Lipiec10 - 36
- 2014, Czerwiec3 - 10
- 2014, Maj10 - 28
- 2014, Kwiecień5 - 19
- 2013, Sierpień6 - 12
- 2013, Lipiec24 - 4
- 2013, Czerwiec21 - 12
- 2013, Maj3 - 4
- DST 67.38km
- Czas 04:09
- VAVG 16.24km/h
- Podjazdy 1634m
- Sprzęt Czarny Chińczyk
- Aktywność Jazda na rowerze
Jested zdobyty
Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 3
Wczorajszy trening opisał już Marcin, a mi nie chciało się pisać o tym samym, więc odpuściłem - wczoraj było naprawdę fajnie, ale podjazd po Rozdroże dał mi bardzo mocno popalić i myślałem, że zaraz stanę i pożegnam się z Marcinem, bo nie miałem już sił. Wcześniej już się wypaliłem, bo jechaliśmy naprawdę niezłym tempem, a jak widać nie potrafię jeszcze utrzymać go zbyt długo, dlatego tym bardziej odpuszczam Bikeadventure PRO w tym sezonie :-) Nad FUN się jeszcze zastanawiam, ale raczej wezmę udział.
Dzisiaj za to byłem przekonany, że czeka mnie trudniejsza trasa, no i się nie zawiodłem. Pojechałem z dwoma znajomymi, którzy są znacznie lepsi ode mnie i mimo, że oni jechali tempem trochę bardziej niż spokojnym, to ja na podjazdach musiałem cisnąć na maksa żeby za nimi nadążyć, a i tak jechałem z 10 metrów za nimi, ale ogólnie było super :-) Muszę zrzucić sporo kilogramów, bo podjazdy, kiedy jadę je z kimś nie dają mi żadnej frajdy, bo żeby próbować nadążyć za mocniejszymi ode mnie, to muszę się mocno napocić.
Startowaliśmy z Bogatyni, już o 9 rano był niezły upał, ale jak już zaplanowaliśmy, to nie ma odwrotu - trochę nas się wykruszyło i pojechaliśmy tylko w trójkę. Przez trochę leśnych ścieżek, a potem asfaltów dojechaliśmy do jakichś czeskich gór i zaczęły się ostre podjazdy. Oj było ciężko, a wjechaliśmy na zaledwie 600m n.p.m. Tyle dobrze, że było tam chociaż dużo cienia. Chwila zastanowienia i wybranie opcji jaką pojedziemy na Jested - nasz dzisiejszy cel podróży (zdjęcie poniżej). Wybraliśmy opcję szutrowo-asfaltową, bo była jeszcze przez konkretne MTB po szczytach okolicznych gór, ale w taką pogodę, to byśmy się tak zmordowali, że nie wiem, czy udałoby się wrócić :D
No i zaraz był ostry zjazd, asfaltem... Nie lubię czegoś takiego, bo straciliśmy 200m w pionie na szybkim i stromym zjeździe bez praktycznie żadnej przyjemności, a trzeba będzie to zaraz nadrabiać, bo Jested ma ponad 1000m n.p.m. Ale nie wybrzydzałem, bo dla mnie miał to być ciężki trening, czułem się trochę jak na wyścigu, bo tętno wchodziło na moje najwyższe strefy i jechało mi się cholernie ciężko. Zaczęły się bardzo strome podjazdy, na razie po asfalcie. Jakoś je męczyłem, a nie powiem że nie - miałem chwile zawahania i chciałem dać sobie spokój hah :D Za jakiś czas krótkie zjazdy i znowu dużo więcej w górę i tak kilka razy, złapałem nawet rytm i jechało mi się nieźle, przyzwyczaiłem się do palących nóg.
Zaraz potem strzelił mi łańcuch... No nie! Spinka się wykrzywiła, pierwszy raz coś takiego, a akurat dzisiaj nie wziąłem zapasowej, bo tą którą zawsze wożę miałem w tym łańcuchu. Ale udało się skuć łańcuch tradycyjnym sposobem i na szczęście wytrzymał do końca, choć był trochę przykrótki - będę musiał go wydłużyć.
Przez szutry, jedną ściankę i kilka innych kolejnych kilometrów dojechaliśmy wreszcie do głównego asfaltu, skąd pięknie było widać Jested. Nie zatrzymywaliśmy się jednak i pojechaliśmy prosto na szczyt. Było cholernie gorąco, turystów też było bardzo dużo, a podjazd dał mi się mocno we znaki. Już byłem nieźle zmęczony, a czekało nas jeszcze dobre 200-250m w pionie. "Spotykamy się na górze" i każdy jechał swoim tempem. Odliczałem tylko wypusty na poboczu, bo musiałem się na czymś skupić żeby jechać dalej, bo miałem ochotę na chwilę odsapnąć. Jednak nie stanąłem ani razu i dojechałem na samą górę bez przystanku. Kilometr przed szczytem jak zobaczyłem czubek góry to od razu zacząłem jechać szybciej i wiedziałem, że już dojadę, bo motywacja od razu była większa. Widoki z drogi były niesamowite - jak na jakichś wysokogórskich trasach. Jested bardzo wybija się ponad okolicę i widać z niego wszystko dookoła, a akurat dzisiaj pogoda była rewelacyjna. Na górze masa ludzi, napełniliśmy bidony i bukłaki, porobiliśmy fotki, trochę odpoczęliśmy i trzeba było ruszać z powrotem, a w taki upał się nie chciało!
Z Jestedu zjechaliśmy bikeparkiem, który jest tam dla osób jeżdżacych DH. Trochę sprowadziłem, było bardzo stromo, z tyłu mam za dużo płynu w układzie hamulcowym i raz, że tarcza mi ciągle ociera, to jeszcze jak nacisnę klamkę to od razu mi się blokuje koło i uślizguje na stromiznach - muszę to jak najszybciej skorygować.
Dalej już przez asfalty, na dół do Liberca. Kurcze jakby stamtąd startować na Jested, to jest spokojnie z 10km ciągłego podjazdu - porządny trening! Od asfaltu było cholernie gorąco, ale to była najkrótsza droga do domu, a każdy był już trochę zmęczony i w takim upale nie chciało się zbytnio jechać. Trochę przez pola, ale nie dawało to ulgi, bo nie było tam w ogóle cienia, więc jeszcze gorzej. Na koniec jeszcze 8km podjazdu i w końcu jest - teraz już tylko z górki! Mimo, że był to fajny techniczny odcinek na granicy polsko-czeskiej, to niezbyt mi się chciało nim jechać, bo tak już miałem dość tej trasy :D Ale jakoś dojechaliśmy i na pewno był to udany i bardzo ciężki dla mnie trening!
Komentarze