Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi adhed z miasteczka Gryfów Śląski. Mam przejechane 5212.40 kilometrów w tym 1559.95 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.43 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 41635 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy adhed.bikestats.pl
  • DST 50.30km
  • Czas 03:30
  • VAVG 14.37km/h
  • VMAX 58.70km/h
  • HRmax 196 ( 97%)
  • HRavg 170 ( 84%)
  • Podjazdy 1613m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bikemaraton Bielawa - równo i przyjemnie

Sobota, 19 lipca 2014 · dodano: 19.07.2014 | Komentarze 5

Równo i przyjemnie, ale to dlatego, że miałem dosyć równe tempo podczas całego wyścigu, bo teren na pewno nie był równy i trasa była dosyć ciężka kondycyjnie - chodzi o kilka stromych podjazdów, które dawały mocno w kość.

Dzisiaj przyjechaliśmy do Bielawy późno, bo dopiero o 10:20. Szybkie przygotowanie rowerów, przebranie i jako takie rozruszanie nogi. Rozgrzewka to to nie była, bo już o 10:50 poszedłem do sektora, więc zrobiłem ledwo ponad 2km rozruchu. Jednak i tak wiedziałem, że początek to długi podjazd, a muszę go jechać swoim tempem, żeby dać radę później. Bike Adventure mnie na pewno podbudowało, bo wiem, że dam radę pojechać MEGA, tylko nie mogę się spalać na początku. Za mną luźny tydzień, w sumie to już miałem tego dosyć i chętnie wrócę do treningów :-)





Początki zawsze mam ciężkie, ale jakoś nie wyprzedzało mnie zbyt wiele ludzi, tak jak na BA, pewnie dlatego, że tutaj są jednak sektory. Jechałem równo i gdzieś tak od połowy zacząłem nawet wyprzedzać i mimo, że był to podjazd, to czerpałem radość z jazdy, choć nogi mocno piekły. Zatrzymałem się na obu bufetach po drodze, bo było gorąco i poza tym lubię tak na chwilę odsapnąć.



Końcówka podjazdu na Wielką Sowę nie była taka straszna. Tylko dwa razy stanąłem, ale ogólnie wjechać można było bez problemu i nawet na kołach 26". Zjazd też taki jakiś zwykły, a ludzie coś straszyli, że może być trudny. Ogólnie szybko i w dół. 



Jednak po zjeździe miałem problem - bolał mnie brzuch czy sam nie wiem co, ale w tych okolicach :-) Nie wiem czy po tym izotoniku z bufetu, ale czułem się fatalnie, tzn. coś tam kręciłem, ale tak bolało, że pod koniec źle mi się oddychało. Nie była to kolka, ale taki ból w żołądku czy coś takiego. Dojechałem do trzeciego bufetu, napiłem się wody, zresztą od tej pory piłem tylko wodę i chwilę postałem i coś ustąpiło. Potem jeszcze lekko pobolało i przestało, na szczęście...

W ogóle na zjazdach dzisiaj czułem się słabo, bo wczoraj rozwaliłem sobie paznokieć u palca wskazującego i kurde źle trzymało mi się kierownicę. Jakoś tak krzywo i bolały mnie zaraz pozostałe palce, ogólnie trochę kicha, ale dało radę jechać. Paznokieć rozwaliłem oczywiście robiąc coś przy rowerze... Szprycha mi go ucięła :D



Jedyny zjazd, który dobrze wspominam, to ten po Kalenicy, naprawdę fajny z korzeniami i szybko go zjechałem. Sporo tam też chyba nadrobiłem, tak mi się wydaje :-) 

Zaraz potem na podjeździe pod Trzy Buki zauważyłem blisko Marcina i myślałem, że go dogonię, bo był naprawdę niedaleko. Aż miałem krzyknąć, ale w sumie to po co. Jednak zaraz zaczął się ten podjazd, w sumie to był coraz cięższy i mi też już nogi siadały, więc nie dałem rady go dogonić, a co więcej - to on mi tam uciekł. 



Ogólnie trasa jechana równym tempem. Nie osłabłem pod koniec, wiadomo - było zmęczenie, ale jednak nie jakieś tragiczne i co dla mnie ważne - im bliżej końca, tym więcej wyprzedzałem, a daje mi to znacznie większą radość z jazdy i naprawdę dzisiaj jestem zadowolony z tego maratonu. Pojechałem tyle, na ile potrafię. Zawsze coś znajdzie się do poprawy, ale na podjazdach szybciej bym nie pojechał i to jest moje obecne miejsce. Cieszę się, że przejechałem w końcu te mega na Bikemaratonie w tym roku i wyszło nieźle ;) Czekam na Szklarską, bo nawet lubię tę trasę.

Czas: 3:30:42
M2: 53 na 102
Open: 187 na 517

I jak popatrzę na międzyczasy, to wyraźnie widać, że przesuwałem się sukcesywnie do przodu i o to mi chodzi, bo wtedy lepiej odczuwa się wyścig, niż żeby na koniec mnie wyprzedzali - dlatego tak będę też starał się jeździć w przyszłości.

I międzyczas: msc 292
II międzyczas: msc 250
Meta: msc 187 

Trasa naprawdę fajna, przyjemna, ciężkie sztywny podjazdy, gorąco, ale ja lubię wysokie temperatury - na górze zresztą nie było tak gorąco. 



Kategoria Wyścigi


  • DST 46.27km
  • Czas 02:26
  • VAVG 19.02km/h
  • VMAX 54.70km/h
  • HRmax 169 ( 83%)
  • HRavg 151 ( 74%)
  • Podjazdy 978m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla po Izerach

Wtorek, 15 lipca 2014 · dodano: 15.07.2014 | Komentarze 1

Udało się, jadę do Bielawy, więc ten tydzień podyktowany pod najbliższy start. Wczoraj wyczyściłem rower - jak co poniedziałek, a dzisiaj czas na jakąś mocniejszą jazdę. Myślałem nad jakąś czasówką, chciałem coś w terenie, ale nie mogłem wytyczyć sobie żadnej pętli, więc wybrałem inny trening - symulację wyścigu, który także bardzo lubię, bo jadę jakąś fajną trasą i staram się trzymać mocne tempo.



Miałem startować na przejściu w Czerniawie, ale są jakieś roboty na drodze i jest ona zamknięta, więc pojechałem do Świeradowa i zaparkowałem na samym jego końcu. Akurat rozgrzewka po asfalcie do parkingu nad dolną stacją gondoli. Wyszło z 6km rozgrzewki, włączyłem kurs, który rano nakreśliłem na Stravie (super narzędzie) i ruszyłem.

Standardowo najpierw szuter, potem asfalt ostro w górę i tak aż do Łącznika. Ludzi bardzo mało, chyba przestraszyli się pogody, choć ja też miałem wielką nadzieję, że mnie deszcz nie złapie. Szuter lekko w dół, Drwale i po asfaltowym zjeździe zakręt w lewo i zaczął się jakiś płaski szuterek. Z 5km niemal idealnego płaskiego, choć dzisiaj starałem się dodać podjazdów do trasy. Trochę w górę, w dół i byłem na Rozdrożu pod Cichą Równią. Chmury były nieciekawe, wyglądało to tak, jakby nieco dalej nieźle padało, ale nade mną była ładna pogoda ;)

Dalej kierunek na Orle, pamiętałem go z biegówek w zimie, więc wiedziałem, że teraz będzie ostro w dół. W sumie pod warstwą śniegu nie wiedziałem, że jest tam tak kamieniście. Do Orlego nie dojechałem, bo na dole trasa była poprowadzona od razu w lewo i od razu kierowałem się podjazdem w kierunku Samolotu. Oj pamiętam ten fragment z maratonu w Świeradowie - rok temu jechałem tam GIGA i cierpiałem na tych podjazdach. Zaraz pokazał się Samolot, na początku strasznie długi, ale szybko minął. Na biegówkach jest znacznie trudniejszy, rowerem to po prostu kolejny podjazd.

Dalej był zjazd do Jakuszyc, też przypomniałem sobie biegówki, jak tam zjeżdżaliśmy ze strachem w oczach, bo jest tam stromo, no i są ostre zakręty. Jechałem tam wtedy na czuja ledwo trzymając równowagę, a dalej był lód i zatrzymywaliśmy się po prostu wpadając w zaspę śniegu, bo nie umieliśmy inaczej :D

Z Jakuszyc od razu Górnym Duktem Końskiej Jamy do Rozdroża, a stamtąd na kopalnię. Trasa była mokra, więc faktycznie tam wcześniej padało. Mnie na szczęście nic nie złapało... Na kopalni krótki postój, zrobiłem fotkę i ruszyłem w drogę, bo już niewiele zostało do końca. W tym kierunku do Sinych Skałek jeszcze nie jechałem, a nie było wygodnie, bo jest tam dużo żwiru i małych kamyków i koło się trochę ślizga. 



Na szczycie coś zaczęło już kropić, ale mnie czekał już tylko zjazd w dół. Na początku uważnie, bo było dużo luźnych kamieni, ale później już trochę szybciej. Potem trochę płaskiego i kolejny zjazd, tym razem już bezpośrednio do Świeradowa.

Ogólnie dobry trening, starałem się jechać mocno i się zmęczyłem. Odpuściłem już końcówkę, bo planowałem jeszcze pojechać tym asfaltem w górę, tak jak na Bike Adventure i skończyć dopiero na tym parkingu, gdzie zaczynałem, ale nogi był już zmęczone, więc nie będę się dobijał, a 2 i pół godziny treningu to dzisiaj w sam raz.



Do Bielawy już same lekkie rozjazdy, oby pogoda dopisała, to będzie fajny wyścig.


Kategoria Treningi


  • DST 58.40km
  • Czas 03:52
  • VAVG 15.10km/h
  • HRmax 166 ( 82%)
  • HRavg 146 ( 72%)
  • Podjazdy 1617m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przełęcz Karkonoska i mtb w Karkonoszach

Niedziela, 13 lipca 2014 · dodano: 13.07.2014 | Komentarze 4

Miałem dzisiaj jechać szosówką oglądać AMŚ w Jeleniej, ale jak zobaczyłem wczoraj wieczorem ładną pogodę, to jednak wolałem pojeździć gdzieś w terenie na MTB. Chciałem w końcu zaliczyć podjazd na Przełęcz Karkonoską, bo póki co, to nim tylko zjeżdżałem. Po tym chciałem pojeździć po jakichś trasach MTB, ale ciężko było mi coś ułożyć, to poszedłem na łatwiznę i wgrałem .gpx Bikemaratonu 2013 w Szklarskiej.

Start w Piechowicach, potem asfaltem na Podgórzyn, żeby się rozgrzać. Już w Sobieszowie zdążyłem pomylić drogę na Podgórzyn, trochę się pokręciłem, ale to dobrze, bo była dłuższa rozgrzewka. Potem zmylił mnie znak "Zachełmie" i włączyłem nawi w Garminie na Przełęcz Karkonoską, to poprowadził mnie jakiś górskim szlakiem, ale w końcu jak pojawiła się zarośnięta droga, to zawróciłem i pojechałem dalej asfaltem. 

W końcu zaczęły się podjazdy w prawo i już wiedziałem, że jadę raczej dobrze. Zmieniłem w końcu oponę z przodu z tego Rocket Rona 2.40 na Saguaro 2.20 czyli to co mam obecnie z tyłu - wydaje mi się, że toczy się lepiej, choć to może złudzenie. W przyszłości planuję jeszcze z tyłu wrzucić Saguaro 2.0 albo Race Kinga też 2.0 albo 2.2.

Za Zachełmiem krótki zjazd, a od Przesieki już nieźle w górę i wiedziałem, że jadę na pewno dobrze. Minąłem Chybotek i w górę w las. W sumie, to nie wiedziałem, jak długi jest to podjazd, czułem lekki respekt, więc jechałem zachowawczo, żeby mi potem nie odcięło prądu. 
Dalej było rozwidlenie i rozpoczęcie właściwego podjazdu. Zamierzałem go wjechać bez przystanku, także zacząłem spokojnie. Początek bardzo stromy, już myślałem, że tak będzie cały czas, ale potem zrobiło się znacznie lepiej, więc jechałem ciągle do przodu. Fragment od napisu "3000m do 2000m" w ogóle jakiś płaski się wydawał - około 5%, więc bez problemu. Jednak od napisu "2000m" wyraźnie stromiej i w sumie tak było do końca. Sama końcówka, gdzie zaczął się już KPN najcięższa, ale udało mi się wjechać całość bez przystanku. Na przełęczy się nie zatrzymywałem, tylko pojechałem pod Odrodzenie. Tam krótki przystanek na jedzonko, bo już mocno zgłodniałem.





Strasznie wiało i było tam zimno, bo chmury zasłoniły niebo. Bardzo żałowałem, że nie wziąłem nic dłuższego i obawiałem się zjazdu, że będę przez to nieźle cierpiał. Czesi zrobili mi zdjęcie na przełęczy, ale kurcze zamazane, więc kicha. Zacząłem zjazd i zaraz zrobiło się jednak znacznie cieplej, bo nie wiał już wiatr, a zaraz potem wyszło słońce. Zjeżdżałem zachowawczo, było czuć tę początkową stromizmę. Ja już wiele razy pisałem, że boję się dużych prędkości, szczególnie na asfalcie, jeszcze takim podziurawionym. 

Tam już włączyłem kurs na BM Szklarska 2013. Po krzyżówce był zjazd w prawo i znany mi singiel z Bike Adventure. Bez strzałek jedzie się zupełnie inaczej, bo zaraz przegapiłem kolejny zjazd. Dalej pokręciłem się po tej trasie, wszystko przejezdne, więc spoko. Trochę nowych, ale też bardzo dużo znanych fragmentów z etapówki. Ogólnie jechało się przyjemnie. Przeszedłem przez rozwalony mostek, przez który też trasa BA musiała być lekko skorygowana. Fajna, przyjemna trasa.



Na koniec zaczęły się już jednak szutry, także trasa memoriału, ale w drugą stronę (ale nie wiem czy dobrze jechałem). Później już opuściłem ten kurs i chciałem się kierować na Piechowice. Zobaczyłem fajny singiel w dół, to od razu tam poleciałem. Potem zrobił się bardzo kamienisty, ale z dużymi kamieniami i trochę poschodziłem. Potem było jeszcze ciekawiej - jakieś leżące kłody itp. - ogólnie fajny klimat. Nie wiedziałem, gdzie jestem, ale na koniec wyjechałem na szlak Waloński, a na przeciwko była rzeka Kamienna i główna droga do Szklarskiej, a ja zjeżdżałem, jak się okazało zielonym szlakiem. Obok był ten podjazd, na którym zerwałem łańcuch na I etapie BA.

Pojechałem w prawo, nabrałem prędkości, bo było lekko w dół i zaraz zahaczyłem ręką o gałąź... Mocno przywaliłem, ręka od razu czerwona i kurde bolało konkretnie, a, no i spadłem z roweru...  Dalej mnie boli, jak to opisuję, ale to raczej nic poważnego. Zawróciłem i zaraz po tym podjeździe i krótkim zjeździe był most i wyjście na główną, więc wróciłem do Piechowic.

Ogólnie fajna trasa, powoli, powoli poznaję te fragmenty Karkonoszy znane z fajnych tras MTB, a na tym mi zależało, bo lubię tam jeździć i w sumie to czekam na ten Bikemaraton w Szklarskiej.


Kategoria Wycieczki


  • DST 5.70km
  • Teren 5.70km
  • Czas 00:18
  • VAVG 19.00km/h
  • HRmax 198 ( 98%)
  • HRavg 189 ( 93%)
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Czasówka na singletracku w Świeradowie

Sobota, 12 lipca 2014 · dodano: 13.07.2014 | Komentarze 0

Po Bike Adventure cały tydzień był bardzo leniwy i ogólnie chodziłem taki jakiś zmęczony. Wtorek rozjazd, w środę pojechałem objechać trasę tej czasówki, dwa razy mocnym tempem, ale tętno słabo reagowało. Czwartek wolny, w piątek rozjazd i troszkę lepiej w nogach, a w sobotę już czułem się naprawdę nieźle. 

Fajna impreza z okazji otwarcia Centrum Rowerowego w Świeradowie. Swoją drogą, to zawiązała się mocna współpraca z Rometem - jest to jednocześnie centrum testowe Rometa i można wziąć sobie rower do testów, również za darmo, ale tylko wtedy tylko na godzinkę. Brak wpisowego, pakiet startowy (bidon i ulotki + posiłek i afterparty z DJ-em).

Myślałem, że będzie ciepło, to ubrałem się na krótko. Miałem startować jako pierwszy, więc trzeba było szybko się rozgrzać. Najpierw przejechałem z kumplem trasę wolnym tempem, potem kilka podjazdów i zaraz poszedłem na start. Było już sporo ludzi, w tym sporo znajomych.

3,2,1 i ruszyłem. Czułem wielką adrenalinę! Początek pojechałem asekuracyjnie, ale za bandami już ogień, jakoś dziwnie było mi w nogach i czułem jak mi wszystko wali, jakiś stres czy co, ale adrenalina działała jak jakieś znieczulenie :D Zaraz mostek i... gleba! Ja pierdziele! Wcześniej nigdy się nie wywaliłem na mostkach, choć często widziałem jak ludzie to robią. Szybko wstałem i czuję, że nie da rady biec, bo buty lekko się rozjeżdżają i przeszedłem tak niby szybko - niby wolno, żeby się nie wywalić, wsiadłem i OGIEŃ! 

Strasznie mnie adrenalina trzymała, nie czułem żadnego zapieku, trochę nie mogłem się skupić na zakrętach i w wiele z nich się nie zmieściłem, ale o wywaleniu się nie było mowy. Starałem się oddychać mocno i wolno, momentami miałem jakieś lekki rozkojarzenie, ale szybko krzyczałem sobie w myślach, żeby kręcić ile tylko mogę! Nie patrzyłem na czas, ani na tętno, dopiero na koniec na podjeździe popatrzyłem i było wysokie! Kręciłem ile mogłem, wyjechałem na metę i koniec. Około 19 minut i po wyścigu... Jak patrzyłem na długą kolejkę ludzi do startu, to fajnie, że byłem już po.

Impreza na duży plus. Świetne nagrody zachęciły także zawodników z Bikestacji do przyjazdu i zajęcia dwóch pierwszych miejsc, ale można było zauważyć też mocne osoby z regionu - w tym niewątpliwie Bartka, który wykręcił świetny czas!

Mój czas to 18:44 - z glebą, na pewno można jeszcze sporo go podciągnąć - jechać płynnie zakręty, agresywniej początek, nie wywalić się :-) Tak jak powiedział Bartek - musi po prostu wszystko zagrać.

Moje miejsce: 20/53 

Zadowolony jestem, że tętno trzymało się wysoko i pod koniec poszybowało na moje niemal maksymalne granice, więc energia wraca i organizm się chyba już zregenerował. 






Kategoria Wyścigi


Bike Adventure 2014 - krótkie podsumowanie

Poniedziałek, 7 lipca 2014 · dodano: 09.07.2014 | Komentarze 7

Napiszę krótkie podsumowanie zakończonego właśnie Bike Adventure, żebym w przyszłości mógł sobie łatwo porównać wszystkie czasy i przypomnieć jak to było w 2014 roku :-)

Etap Miejsce M2 Miejsce open Czas Czas zwycięzcy
I - "Złoty widok" 26/27 109/140 3:59:56 2:24:44
II - "Ściana płaczu" 24/27 93/140 3:51:29 2:29:13
III - "Jesteś królem" 20/23 87/135 3:12:40 3:06:57
IV - "Kozia szyja" 21/23 95/129 3:51:55 2:26:53

Klasyfikacja generalna:
M2: 20/29 
Open: 82/134

Patrząc sucho na wyniki, to nie ma czym się chwalić, ale jednak biorąc pod uwagę, że była to ciężka etapówka, to jestem bardzo zadowolony z samego faktu ukończenia i tego, że wytrzymałem te 4 dni ścigania. Zawodnicy startujący na PRO, to byli głównie ludzie, którzy zwykle jeżdżą GIGA i MEGA na maratonach, a ja w tym roku pojechałem tylko dwa razy MINI i dwa inne krótkie wyścigi. Patrząc tylko na to, to porwałem się z motyką na słońce, jednak w tym roku trenowałem już od początku zimy, więc chciałem spróbować długiego dystansu.

Poza tym taki wyścig to super doświadczenie, poznałem nieco bardziej swój organizm, wiem już więcej o tym, jak rozkładać siły i na pewno może to zaprocentować w przyszłości.

Na plus:
- na pewno poprawiłem technikę jazdy, bo zjazdy nie są katorgą, a odwrotnie - teraz to ja czekam aż będzie jakiś techniczny odcinek, na którym mogę sporo zyskać. 

Co poprawić:
- oczywiście trzeba nadal trenować, bo jest to jednak mój dopiero 1. rok treningów, bo w zeszłym 1. raz wsiadłem na MTB i robiłem tylko wycieczki :-) Porównując ten rok do poprzedniego, to postęp jest bardzo duży i muszę ciągle o tym pamiętać, bo porównuję się czasami do ludzi, którzy trenują dobre kilka lat i tylko się demotywuję, a przecież nie ma po co!
- waga, bo to mój największy ogranicznik - na przyszły sezon trzeba zrzucić sporo kg, to wyniki poprawią się same z siebie

W przyszłym roku postaram się wystartować ponownie. Ciekawe czy Bike Adventure odbędzie się znowu w Piechowicach - jeśli tak, to fajnie, bo będzie można porównać czasy, a jeśli nie, to jeszcze lepiej, bo zobaczy się nowe tereny. Ogólnie impreza na wielki plus, wypaliło chyba wszystko, włącznie z pogodą, która była bardzo dobra, organizatorzy też się popisali - wszystko było jak trzeba :-)


Kategoria Bike Adventure


  • DST 53.80km
  • Czas 03:51
  • VAVG 13.97km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Podjazdy 1479m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bike Adventure 2014 - Dzień IV - wymęczone i ukończone!

Niedziela, 6 lipca 2014 · dodano: 06.07.2014 | Komentarze 4

No i po naszej rowerowej przygodzie! Krótkie podsumowanie Bike Adventure napiszę później, a teraz krótko opiszę ostatni IV etap na pamiątkę i może dla kogoś, kto będzie chciał w przyszłym roku zapoznać się z trasą, jeśli ten wyścig znowu by się tam odbywał.

Dzisiaj rano mięśnie mnie już nie bolały, ale nogi były mocno zmęczone i było to czuć, ciężko się jeździło. Jednak humor bardzo dopisywał, w końcu to już ostatni etap i byłem pewny, że go ukończę. Na starcie przywitaliśmy się z Bartkiem i Marcinem i zaraz potem ruszyliśmy. Marcin jechał ze mną, ale ja wiedziałem, że mi zaraz ucieknie, bo zawsze tutaj startowałem bardzo wolno, a i tak się męczyłem. Trochę jechaliśmy razem, potem mi uciekł, a ja próbowałem dogonić jego i jego grupkę. Ogólnie to niepotrzebnie, bo mocno się przez to męczyłem, a później i tak mi uciekli. Tyle tylko dobrze, że przy okazji uciekłem grupce za mną, a nie chciałem pozwolić im, aby dzisiaj ze mną wygrali. Potem wyprzedziła nas czołówka FUN, a podjazd nadal się ciągnął.



Na pierwszym zjeździe wyszła lipa, bo było wąsko, a ja jechałem za jakimiś dwoma zawodnikami, którzy wyraźnie nie byli mistrzami zjazdów - czyt. jechali wolno i cały czas na hamulcu, a ja już się tego trochę oduczyłem. Raz spróbowałem ich wyprzedzić bokiem, ale mało się nie wywaliłem, więc więcej nie próbowałem. Trochę mnie to frustrowało, ale trudno. Potem trochę szutru w górę i znowu jakieś zjazdy, tym razem strome, ale teraz jechałem już za dwoma z mimo wszystko czołówki FUN i też zjeżdżali słabo :( Jak patrzyłem na to z tyłu, to niebezpiecznie to wyglądało, bo na takiej ściance trzymali ciągle hamulec i koło się tylko ślizgało... Na prostej i podjeździe nie dawałem rady im uciec i tak się męczyłem w sumie do rozjazdu. Był wcześniej też taki niewygodny zjazd po miękkiej ściółce, niewygodnie i jakoś tak niepewnie :-)



Po rozjeździe zacząłem strasznie męczyć. Cholernie brakowało mi sił, już czułem, że na początku za bardzo się wymęczyłem. Szło coraz gorzej. Od pierwszego bufetu właśnie miałem kryzys. W ogóle całe ciało odmawiało mi już posłuszeństwa - bolały plecy, nogi, no i nadgarstki i nawet na zjazdach czułem się niezbyt dobrze. 

W sumie niewiele pamiętam z trasy, a na pewno z tego okresu. Był jeden długi szutrowy podjazd, tak po 20-tym kilometrze. Cholernie mi się dłużył, aż na chwilkę zszedłem i prowadziłem, bo bolały mnie plecy. Potem zjazdy, trochę w górę i tak do drugiego bufetu. Myślałem, że po przerwie będzie lepiej, ale nie było. Strasznie chciałem już jechać do mety. Ten okres był jeszcze gorszy. Jechałem cały czas sam, a nawet na płaskim i szutrowym zjeździe jechało mi się ciężko, bo wszystko mnie bolało :P Najchętniej, to bym się położył i trochę odpoczął. 

Z Rozdroża był długi szutrowy zjazd, nie widziałem nikogo na tej prostej, jak dojechałem do końca i popatrzyłem do tyłu, to też nikogo nie było. Ogólnie taka właśnie jazda samemu. Przed Górzyńcem kogoś zobaczyłem i tak za nimi trochę jechałem, ale bez sił i skupiałem się na swojej jeździe, żeby przetrwać. Wymęczyłem te krótkie fragmenty pod górę i był długi zjazd do Piechowic - taki niby szutrowy, ale kamienisty i cholernie tam mnie "wytrzepało". Wszystkie kamienie dało się wyczuć, ale jechałem mimo wszystko nawet szybko i na dole już byłem obok tych dwóch gości, co niedawno byli daleko przede mną. Jeden uciekł, a z drugim ja pojechałem.

Praktycznie od razu był bufet. Oj jak dobrze! To już trzeci dzisiaj i ostatni na Bike Adventure 2014. Zjadłem ze 3 kawałki banana, napiłem się porządnie i zmotywowałem do dalszej jazdy, bo powiedzieli nam, że jeszcze 15km - szok! Bo naprawdę byliśmy we dwójkę już tak zmęczeni, a tu jeszcze tyle jazdy. Patrzę przed siebie - podjazd, patrzę na profil - długi podjazd! To nam dowalili, "będziemy cierpieć" - mówię gościowi obok i jadę dalej. Trzeba było podjechać tyle, co zjechaliśmy z Górzyńca. 

Jednak wjeżdżałem sprawnie, na początku chyba za szybko, bo ruszyłem w pogoń za tym co mi uciekł, a tego drugiego zostawiłem dużo z tyłu. Jakoś poczułem napływ energii i fajnie mi się jechało - równo i chciałem to szybko skończyć. Potem spotkałem znajomego, który zgubił klucze i telefon i zawrócił do tyłu (potem ktoś mu oddał przy dekoracji w miasteczku). 

Dalej był fajne widoki, nigdy nie byłem w tej okolicy, to były "Bobrowe Skały" - fajny klimat :-) Zaczął się zjazd, bolało, a na prostej nie widziałem tego gościa, co go goniłem, więc trochę odpuściłem, bo szkoda sobie zrobić krzywdę. Jednak dalej było bardziej technicznie, jechałem dosyć szybko i JEST - widzę tego gościa jak coś się męczy. No to zaraz go dogoniłem, on jeszcze mnie trochę przestraszył, bo coś się zaczął ślizgać na błocie i mało w niego nie wpadłem - na szczęście wolno, więc się zatrzymałem, ominąłem go i dalej, szybko w drogę. Zjechałem resztę bardzo sprawnie, potem była trudniejsza sekcja, na trochę zszedłem, bo było bardzo trudno, a zresztą to już koniec, a ze zmęczeniem to można się łatwo połamać.



Potem jechałem nadal szybko i zobaczyłem kolejnych przede mną - znowu taka jedna para miksa, co widziałem ich na każdym etapie. Chwilkę z nimi przejechałem, ale potem im uciekłem. Ostatnie króciutkie podjazdy na stojąco, bo sił już w ogóle nie było, a w powietrzu unosił się klimat mety i nie przejmowałem się już tym jak jadę - byle do przodu! Zaraz potem asfalt, prosta, zjazd i jesteśmy na mecie!!!

Również fajny etap, nie spodziewałem się, że można tyle wycisnąć z tego Grzbietu Kamienickiego, ale w sumie nawet nie zajechaliśmy na Sępią Górę, więc można jeszcze więcej. Raz powiem szczerze miałem stracha, że pomyliłem trasę, bo trzeba było jechać tym fragmentem, co na początku...



Miejsce 95 czyli gorzej niż w piątek i w sobotę, ale lepiej niż w czwartek. Nie było żadnych skurczów i w sumie zapomniałem, co to w ogóle jest, a nie było to miłe doświadczenie w czwartek haha! Ten "kryzys" pomiędzy pierwszym, a ostatnim bufetem mi dużo zabrał, ale każdy był dzisiaj już chyba zmęczony :P





  • DST 59.40km
  • Czas 04:45
  • VAVG 12.51km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Podjazdy 2187m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bike Adventure 2014 - Dzień III - MTB w czystej postaci!

Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 05.07.2014 | Komentarze 2

Dzisiaj rano byłem jak każdy jeszcze bardziej zmęczony, zaczęły mnie boleć uda i ciężko się nawet chodziło. Ciekawy byłem jak wytrzymam taką trasę, bo w końcu dzisiaj był najtrudniejszy etap, no i czekałem na zjazdy, z którymi chciałem się zmierzyć.



Pierwszy podjazd jechałem bardzo wolno i jak zwykle szło mi ciężko, jechała głowa, a nie nogi, bo słabo podawały. Zaraz potem fajny techniczny zjazd i już złapałem bakcyla, jechałem bardzo szybko i minąłem ze 3 osoby, a za kolejną musiałem jechać wolniej. Minąłem też koleżankę, która złapała gumę, w sumie to czekałem tylko na to kiedy mnie wyprzedzi :-)

Potem był podjazd, jazda po płaskim, mało pamiętam, ale jechało się bardzo słabo i ciągle mnie wymijali, głównie z FUN. Ja jechałem grzecznie spokojnie, bo bałem się kolejnych kilkudziesięciu kilometrów. Potem zaczął się podjazd pod Dwa Mosty, a słysząc wcześniej, że to bardzo trudny podjazd, to też miałem do niego respekt i nie szarpałem, jechałem równo i spokojnie, patrząc tylko na mapkę i czekając aż w końcu widoczny będzie koniec. Gdy podłoże zrobiło się przyjemniejsze, to podkręciłem tempo i wiedząc, że niebawem bufet, to nawet wyprzedziłem ze 3 osoby i zbliżyłem się do znajomego, który też rwał. 

Po bufecie był szybki asfaltowy zjazd, byłem nim zawiedziony, po co było tyle podjeżdżać! :P Potem kawałek technicznego zjazdu w lesie, bardzo fajny, choć na chwilkę zszedłem z roweru. Potem ciekawszy fragment, szybki niestromy zjazd, czasami jakieś przeszkody, ale jechało się bardzo szybko. No i zauważyłem z tyłu koleżankę, szybko mnie dogoniła :-)

Potem zaczął się podjazd pod Chomontową, tam koleżanka mnie wyprzedziła, a ja znowu czułem respekt przed podjazdem. Początek wjechałem, ściankę też wymęczyłem, ale kosztowało mnie to za dużo i potem wyprzedziło mnie kilka znajomych już twarzy. Męczyłem dosyć nieźle, ale w końcu jakoś się zebrałem i znowu ich wyprzedziłem i jechałem jakiś czas za jednym znajomym. Nachylenie wydawało się dosyć małe, ale jechało mi się bardzo ciężko i na najniższym biegu. Widoki były bardzo ładne ;)

Pod koniec podjazdu znowu przycisnąłem, bo czekałem na zjazd. Sporo osób było za mną, najpierw zjazd chyba dziurawym asfaltem, a potem w końcu zaczął się legendarny zjazd zielonym do Borowic. Oj czekałem na to, bo chciałem się z nim zmierzyć. Zjechałem zdecydowaną większość, ale zrobiłem sporo błędów i nie jechałem zbyt szybko, ale to dobrze, bo to niebezpieczne. Czułem radość z jazdy i wiedziałem, że oddalam się od tych co byli niemal tuż za mną. Potem znowu jakieś zjazdy, jechałem znacznie szybciej i w końcu na dole byłem już tylko z jednym znajomym i nikogo nie było widać za nami. 

Ręce też już było czuć, zjazd był porządny! Szkoda, że nie było fotografów... Kolega poszedł się odlać, a ja ruszyłem dalej, bo czekałem już na bufet. Myślałem, że jest bardzo blisko, więc cisnąłem bardzo mocno, aż za mocno dla mnie. Daleko mu uciekłem, a w końcu pojawił się bufet. Myślałem, że będę tam długo odpoczywałem, ale w sumie to tylko miłe kobiety napełniły mi bidon, ja zjadłem banana, napiłem się porządnie i ruszyłem ostro dalej. Też się zaraz odlałem w krzaki i widziałem jak dopiero wtedy ktoś inny pojawił się na bufecie.



Dalszy kawał trasy jechałem samemu. Nikogo z tyłu, ani nikogo przede mną - nawet na długich prostych. Trochę mnie to frustrowało. Były na pewno fajne zjazdy, w takim jakby potoku, wąsko, singlem - bardzo fajnie, choć kilka razy zszedłem i się denerwowałem, że tego nie zjechałem, ale strome zjazdy to mój duży ogranicznik i muszę się tego jeszcze nauczyć. 

W końcu była asfaltowa ścianka i tam zobaczyłem z 7 osób przede mną, w tym Ewę Duszyńską z Votum, którą widzę już często na wyścigach, a potem parę miksa z Im-Motion, czyli mojej drużyny. Była motywacja do ścigania ich i tak też robiłem. Doszedłem ich na kolejnym podjeździe, kilku minąłem, a potem na zjeździe wyprzedziłem ostatnich z grupy. 

Dalej z trasy nie pamiętam zbyt wiele, ale była niesamowita. Świetne techniczne zjazdy, także takie bardzo szybkie. Jakieś techniczne podjazdy singlami, ogólnie full wypas! Goniłem dwójkę z przodu ze Sport-Profit, no i uciekałem grupce z tyłu. Zmęczyło mnie to cholernie, w końcu trochę opadłem z sił i nawet bałem się, że złapię bombę i będę miał trudności z dojazdem do mety.





Wtedy trochę spuściłem tempo, na zjazdach cisnąłem ile mogłem, ale ogólnie starałem się uważać, żeby nie paść na którymś kilometrze przed metą i stracić wszystko co zyskałem. Jechaliśmy trochę z gościem z Get Fit MTB - on był lepszy kondycyjnie, ja lepszy na zjazdach. 

Jeszcze miałem taką sytuację zaraz po ostatnim bufecie, że już kurde uciekłem całej grupce za mną, a tu jakaś gałązka wcisnęła mi się w zacisk i hamulec sam hamował. Kurde straciłem na tym trochę, bo najpierw się z nią szarpałem, a potem w końcu ściągnąłem koło i wyciągnąłem bez problemu ten drobiazg. Wyprzedziły mnie tylko 3 osoby, ale się zdenerwowałem, bo specjalnie na bufecie byłem tylko chwilkę i pełen motywacji chciałem pocisnąć szybko do przodu. 

Ogólnie super trasa, miałem wielką radochę z jazdy i znowu mogę sobie powiedzieć, że w końcu wiem co jest chociaż moim małym atutem - na pewno zjazdy, na których czuję się pewniej niż kiedyś i to już zawsze jest jakiś mały plus. 

Miejsce też lepsze niż wczoraj i przedwczoraj. Skurczy znowu nie było, teraz już będę dbał o te minerały, jak i lekkie tempo na początku, no i nawodnienie - nie wiem co pomaga, ale stosuję wszystko i jest okej.

Ogólnie żałuję pierwszego dnia, bo wszystko wtedy spaprałem, przez te skurcze straciłem mnóstwo czasu. Jednak najważniejsze, że wróciła radość z jazdy, jestem bogatszy o nowe doświadczenia i zobaczymy co będzie jutro. Mam nadzieję, że dojadę cały i zdrowy do mety, a które miejsce, to tam mało ważne :-) 




  • DST 58.30km
  • Czas 03:51
  • VAVG 15.14km/h
  • Podjazdy 1641m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bike Adventure 2014 - Dzień II - na spokojnie i bez stresu!

Piątek, 4 lipca 2014 · dodano: 04.07.2014 | Komentarze 7

Dzisiaj byłem pełen obaw przed startem. Nie czułem świeżych nóg jak wczoraj, a przecież mimo to wczoraj jechało mi się strasznie. Do tego bałem się o te skurcze, bo to byłaby tragedia znowu z nimi walczyć. 

Dzisiaj krótka rozgrzewka, zobaczyłem Bartka i w końcu miałem okazję powiedzieć mu cześć :P Potem z tyłu zauważyłem Marcina, ale mnie chyba nie widział. Wystartowaliśmy, a ja z założenia miałem jechać miękko i spokojnie. Tak też robiłem, co chwila mnie ktoś wyprzedzał. Jechało się dosyć niewygodnie po tych kamieniach, opony miałem napompowane mocno na 3 bary i wszystko czułem. W ogóle to jechałem bardzo wolno, a mimo to jednak się męczyłem.





I droga tak mijała do bufetu, wyprzedzali mnie zawodnicy z FUN, a ja w sumie to nikogo nie wyprzedziłem od startu. Oj wiedziałem, że będzie ciężko. Na bufecie krótki postój, picie, banan, na spokojnie, żeby dotrwać. Chwila postoju dobrze mi zrobiła i odzyskałem jakby świeżość. Wiedziałem, że jeszcze trochę szutru w górę i będzie długi zjazd, to się odpocznie. Wyprzedziłem ze 3 osoby, jechałem z parą z Im-Motion i tak razem też zjechaliśmy do Świeradowa.

Po nim był asfalt w górę, wiedziałem, żeby szybko zredukować biegi, ale zaraz podjeżdżało mi się ciężko. Potem singielek i wyjechaliśmy przed Czeszką i Słowaczką. Na podjeździe zadyszki nie miałem, ale kurcze bolały mnie mięśnie w udach i jakoś ciężko to szło. Wstałem kilka razy na pedały i jakoś udało się to rozbić i zacząłem lekko wyprzedzać. Wiedziałem, że zaraz będzie zjazd do parkingu w Czerniawie, to trochę podgoniłem. Po zjeździe był bufet, a za nim "ściana płaczu". Na bufecie wszystko na spokojnie, dużo się napiłem, zjadłem banana i w drogę! Na ściance widziałem wielu zawodników, więc była szansa na nadrobienie wielu miejsc. Ha! To tylko prowizoryczna szansa, bo ja tak samo wlokłem się jak i reszta. Większość wjechałem... Ale jechałem zygzakiem od lewej do prawej i tempo było porównywalne z szybkim marszem.

W połowie podjazdu trochę szliśmy, potem znowu wsiadłem na rower i dojechałem w sumie tak już do Łącznika, nie zsiadając z roweru. Dzięki temu oddaliłem się od kilku osób, którzy siedzieli mi na ogonie, ale też nie dogoniłem nikogo z przodu. Lekki zjazd do Polany Izerskiej szedł mi dosyć słabo, poza tym zaczęło mocniej wiać. Potem jeszcze asfaltowy zjazd i skręt w lewo na szuterek. 

W sumie to już miałem mało picia i patrzyłem tylko żeby dać radę do ostatniego bufetu na kopalni. Na szutrowych zjazdach jechałem szybko, podjeżdżałem spokojnie, ale nikt mnie nie gonił, ani ja też nikogo nie goniłem. Potem był szutrowy mocny podjazd, znowu mieliłem, ale jechałem na spokojnie. Tam już widziałem kilka osób, więc była szansa na ich wyprzedzenie. Jeden gościu mówił, że stracił prąd :-) Widziałem też znajomego, chciałem się go trzymać i wziąć go na ostatnim zjeździe :-)

Ale dogoniłem go szybciej :) Na Rozdrożu pod Cichą Równią zaczął się asfalt do bufetu, a mi jakby dodało sił. Jechałem równo i bardzo szybko. Opony były mocno napompowane i było to czuć. Minąłem tam trzy osoby na lekkim luzie, w tym mojego znajomego, który wyraźnie też czekał na bufet, czyli odpoczynek. 

Strasznie chciało mi się odlać, ale nie chciałem tracić czasu, na bufecie jednak poszło mi sprawnie. Wypiłem ze 4 kubki, gość wlał mi izotonik do bidonu i od razu poleciałem dalej robiąc dużą przewagę nad tymi, których dopiero co wyprzedziłem. 

Potem było płasko, a zaraz był zjazd po kamieniach. Znam dobrze te tereny, jechałem szybko, ale czułem mocno te kamienie, ale spuścić powietrze planowałem później. Minąłem kogoś z kapciem, oj dobrze, że to nie byłem ja. 

Zaraz zaczął się podjazd na Wysoki Kamień, zredukowałem biegi, ładnie wszedłem w zakręt, ale zderzyłem się ze "ścianą" - jechałem pod górę wolniutko bo szybciej nie potrafiłem. W końcu się zatrzymałem żeby się odlać, straciłem niecałą minutę, więc nie wiem czemu wcześniej tego nie zrobiłem :P Od razu czułem się lepiej i jechałem dalej. Ostatni najbardziej stromy kawałek podchodziłem, tak jak inni. Widziałem dwie osoby przede mną, chciałem żeby było ich jak najwięcej, bo wyobrażałem sobie, że na ostatnim zjeździe wezmę wszystkich co są w zasięgu :D



Podszedłem na górę, wziąłem żel. Szybko spuściłem powietrze z opon, dosyć sporo i zacząłem zjeżdżać. Od razu duża prędkość, zaraz wziąłem te dwie osoby i czekałem na kolejne. Jechałem bardzo szybko i ryzykownie. Raz mnie nieźle wyrzuciło, ale opanowałem sytuację. Potem jakaś wycieczka kibicowała, a ja pedałowałem ile sił w nogach pod króciutki podjazd. Potem znowu ostro w dół i prędkość naprawdę duża. Znam ten zjazd na pamięć i starałem się nadrabiać ile mogę. Ręce aż tak bardzo mnie nie bolały i czekałem tylko aż kogoś zobaczę w oddali. Kogo widziałem, to sobie mówiłem pod nosem - "następny!", "zaraz Cie wezmę". Haha! Strasznie się podjarałem i sprawiało mi to radość. Ci przede mną jechali znacznie wolniej i mijałem ich bez problemu. Wielka radocha! Czułem, że to to dlaczego jeżdżę rowerem! Minąłem tak na pewno z 10 osób i szkoda, że nie dało rady więcej. 





Podjazd pod metę szybko, bo nie miałem żadnych bóli i koniec. Na mecie był także Marcin, który jednak nie był tak zadowolony jak ja. Ja tam się cieszę, że udało mi się dojechać bez większych problemów, bo rano to myślałem, że będzie znacznie ciężej. Wiem, że mijanie na zjeździe na tej pozycji to żaden wyczyn, bo w końcu jechałem w końcówce stawki, ale przynajmniej miałem radość z jazdy!

No właśnie, czego zabrakło w tej relacji? Nie miałem żadnych skurczy! Ani jednego! Nie wiem co tak podziałało, ale pewnie wszystko po trochę - tabletki z potasem i magnezem, magnez w tabletkach, sok pomidorowy i w miarę lekkie tempo na początku. 

Jutro będzie ciężko, bo już czuję bolące mięśnie. Zjazdy będą bardzo techniczne, ale też bardzo trudne, ciekawy w sumie ich jestem. Strasznie bym chciał nie mieć skurczy, wtedy mógłbym coś powalczyć na zjazdach, bo ogólnie to jestem już mocno zmęczony i chcę dojechać to wszystko do końca!

I przeskakuje mi łańcuch :( Na jedynce, to albo jadę młynkiem, albo siłowo i ciężko to idzie. Może ten nowy łańcuch się dotrze, a jak nie to trzeba kupić nową kasetę. 



Kategoria Bike Adventure


  • DST 52.50km
  • Czas 03:59
  • VAVG 13.18km/h
  • Podjazdy 1595m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Adventure 2014 - Dzień I - walka ze skurczami

Czwartek, 3 lipca 2014 · dodano: 03.07.2014 | Komentarze 6

I się zaczęło. Jeszcze dzisiaj rano nie mogłem się doczekać tego startu, bo chyba już zapomniałem o tym bólu, który jest na wyścigu :P Podjechałem około 10 do Piechowic, odebrałem pakiet i wszystko na spokojnie przygotowałem. Przed startem spotkałem Marcina, coś tam pomówiliśmy i niebawem sędzia wystartował dystans PRO, na który się przepisałem.

Początek był ciężki. Ostry podjazd pod Michałowice, cały czas mnie ktoś mijał, ale powiedziałem sobie, że nie będę się spinał, bo zaraz padnę. I tak zresztą już tempo było dla mnie zbyt mocne, bo tętno poszybowało mocno w górę. Zaraz przegonił mnie Marcin, a ja patrząc na innych widziałem praktycznie wszystkich lepszych od siebie - oj będzie ciężko :)



Zaraz potem zjazd w prawo, Marcin pomylił trasę, a ja pojechałem dobrze. Fajny, techniczny. Czułem się super, minąłem dwie osoby, zaraz potem kolejne i czułem mega radochę z takiej jazdy. Potem wyjechaliśmy na Szlak Waloński do Szklarskiej. Trochę podprowadziliśmy, bo nie było zbytnio miejsca, a i samemu się tam ciężko jedzie. Ale ogólnie trzymałem tempo towarzyszy i nawet odpoczywałem. Zaraz potem lekki podjazd i BACH - łańcuch mi strzelił :( Cholera jasna, tak się wkurzyłem, że ehhh szkoda gadać. Miałem spinkę w plecaku, więc szybko wyciągam, rozkuwam zepsute ogniwo i zakładam spinkę. Kurde coś nie mogę, bo ręce mi się strasznie trzęsą. Co chwila mnie ktoś mija, bo ogólnie tempo było szybkie, a ja coraz bardziej wkurzony. Zaraz w końcu łańcuch zapiąłem i ruszyłem dalej. Myślałem tylko ilu mnie minęło, ale zaraz potem na spokojnie, żeby się nie podpalać jak zawsze i nie odrabiać wszystkiego od razu, bo bym padł.

I jechałem tak spokojnie, co jakiś czas mnie ktoś mijał. Miałem nadzieję, że to koniec złych przygód dzisiaj. Niestety zaraz zacząłem czuć jakby skurcz w nogach, ale jechałem dalej. Już zobaczyłem, że czeka nas zjazd, na szczęście techniczny, więc myślałem, że zaraz ponadrabiam co straciłem na łańcuchu. Cholera nie! Chwilkę zjechałem, ale potem musiałem zejść, bo nie ludzie blokowali, a jak zszedłem to takie skurcze mnie dopadły, że nie dało rady iść! Tylko krzyczałem jak boli haha! Ja piernicze, czegoś takiego jeszcze chyba nie miałem. Zaraz potem aż upadłem bo się o coś leciutko potknąłem, a nie mogłem ustać... I nie mogłem się podnieść, bo nie mogłem ruszać nogami. Mijali mnie kolejni, więc zamiast odrabiać, to coraz bardziej traciłem...

W końcu ból minął, wsiadłem na rower i zacząłem zjazd. Szedł mi wyśmienicie, mijałem ludzi, ale niewiele, bo mi większość już uciekła. Ale szedłem na tym zjeździe jak burza, nie ma co :D Aż znowu zacząłem cieszyć się jazdą. Potem jednak pedałowanie szło coraz gorzej... Nikogo nie mogłem dogonić pedałując, jedynie cały czas mnie ktoś wyprzedzał, czy to z górki, czy płasko czy pod górkę...

Potem był chyba bufet, to w końcu ulga, napiłem się że hoho i podczepiłem się pod pociąg jakiejś ekipy z Białegostoku chyba. Trochę tak jechaliśmy, aż do singla pod górę. Tam trzeba było trochę zejść i znowu skurcze... Ehh już miałem dosyć. Ledwo szedłem, potem ledwo jechałem, potem znowu szuter. Wolno mi szło, wolno jechałem i wolno kręciłem. Nikogo nie dogoniłem, a to mnie wyprzedzali. Potem był chyba Wysoki Most, znowu jakiś techniczny zjazd bodajże i znowu skurcze po nim. 


Ogólnie cały czas było tak, że co nadrobiłem na technicznych zjazdach, to traciłem zaraz potem na dole. Najczęściej przez skurcze, bo to chyba działało tak, że wszystko się akumulowało podczas kręcenia, na zjeździe wstawałem z siodła, mięśnie napięte i na dole mnie łapało... A jak nie przez skurcze, to i tak kręciłem za słabo i mnie z czasem mijali. 

Ogólnie tak wyglądał u mnie cały wyścig. Gdzie było prowadzenie, to była walka ze skurczami, miejscami ledwo szedłem... A i jeszcze jedna sytuacja...

Był taki fajny zjazd przed ostatnim bufetem. Znowu szedł mi znakomicie, bo minąłem tych co goniłem już od jakiegoś czasu. Ale się zajarałem! Super mi się go zjeżdżało, bo szybko, ale leciałem przez te głazy i ogólnie czułem się bardzo pewnie. Zjechałem całość i na końcu był z niego wyjazd na szuter. To było zajęte przez innego zawodnika, a obok zjechać chciałem ja. Myślałem, że spada się tam po prostu z małego głazu, ale nie - tam była jeszcze taka dziura... I koło mi tam wpadło, więc ja przeleciałem przez kierownicę i uderzyłem udem o ziemię i to porządnie... Ale mnie skurcz złapał :( Znowu nie mogłem się podnieść i zdarłem kolana i łokcie... Kurde jeszcze minęli mnie wszyscy, których wyprzedziłem na zjeździe, a i jeszcze kilku więcej... Takie coś demotywuje na maksa! Ale co mi tam, byle dojechać do mety... 



Potem ostatni bufet i ogólnie walka żeby dojechać do końca... Jeszcze były jakieś fajne zjazdy to jechałem je szybko, doganiałem i mijałem wciąż tych samych ludzi, ale potem jak było podprowadzanie to to samo co przez cały wyścig - skurcze, ledwo szedłem albo stałem i mnie mijali jak tyczkę na treningu :-)

Ale dojechałem w końcu do mety, bo była bliżej niż planowano. Ciekawe co będzie dalej, bo jestem pełen obaw. Jestem przedostatni w kategorii M2 i nie mam szans na awans, bo np. Bartek jest zaledwie dwa oczka wyżej, a ja mu do pięt nie dorastam... Więc przyjdzie mi walczyć o ostatnie trzy miejsca haha! :)

Żeby tylko udało się przetrwać te 3 etapy. Boję się o te skurcze... A jutro to już w ogóle, bo to kondycyjna trasa bez praktycznie technicznych zjazdów, gdzie czuję się świetnie i sporo nadrabiam.





ZLOT w Brennej 2014

Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 01.07.2014 | Komentarze 1

Ostatni tydzień był bez treningów, bo najpierw pojechałem na 2-dniową wycieczkę szkolną (dobre rege swoją drogą :)), a w weekend w końcu odbył się zlot forum rowerowego, tym razem w Brennej, czyli w Beskidzie Śląskim. Ten wpis to tylko taka pamiątka na przyszłość, dlatego nie wpisuję kilometrów, ani czasów, bo nie były to żadne treningi itp. tylko długa jazda z długimi przerwami, no i oczywiście z wpychaniem, noszeniem roweru na plecach i w końcu także ze zjeżdżaniem :)

Pierwszy raz byłem w Beskidach. To zupełnie inne góry od tych, które znam z naszej okolicy. Inne, bo obfitują w mnóstwo stromych, kamienistych podjazdów i dosyć ciężko jest zrobić trasę, po której przejedziemy w 100% i nie będzie ona prowadzić po asfaltach :-) Tereny są świetne, widoki super. Byłem tam tylko 3 dni i nie zobaczyłem zbyt wiele, a to dopiero jeden z Beskidów, więc w przyszłości jest jeszcze mnóstwo miejsc do zobaczenia.

Dzień I - schronisko Błatnia i Klimczok

Przyjechaliśmy do Hucoła (nasz ośrodek) dopiero po 13-tej, większa grupka już była na trasie, a my w piątkę ruszyliśmy się gdzieś przejechać. Nikt nie znał okolicy, postanowiliśmy pojechać na Błatnią, ale wybraliśmy jednak zły szlak. Na początku dało się jechać, ale później podjazd zrobił się tak sztywny, że ledwo tam szliśmy. Nie chciało nam się zawracać, zadzwoniłem tylko do kolegi, który był w drugiej grupie i okazało się, że także byli na Błatniej, więc się pospieszyliśmy, żeby ich jeszcze spotkać. Po pewnym czasie i podprowadzaniu, doszliśmy do zielonego szlaku, który był stromy, ale możliwy do jazdy i dotarliśmy do Błatnej, gdzie reszta zlotowiczów już sobie odpoczywała. Pojechaliśmy razem na Klimczok, ja zaliczyłem lekką śmieszną glebę na trawie, bo koło zablokowało mi się w jakiejś dziurze i przeleciałem przez kierownicę :P



Potem zjechaliśmy wszyscy razem jakimś szlakiem, singlami i dotarliśmy na dół do Brennej. Widoki były niesamowite, a ten dzień to taka rozgrzewka przed kolejnym.



Dzień II - Błatnia, trasy EnduroTrophy, Przełęcz Salmopolska, Grabowa

To miała być mocna trasa, trip na cały dzień i duża ekipa, prawie 20 osób. Na początek wdrapaliśmy się na Błatną, tym razem normalnym, zielonym szlakiem. Było stromo, miejscami nawet bardzo, ale dawaliśmy radę jechać. Jechałem z przodu, co jakiś czas czekaliśmy na resztę, która prowadziła przez większość trasy. Ogólnie te podjazdy na pewno dadzą mi sporo, bo można uwierzyć, że da się podjeżdżać pod naprawdę sztywne podjazdy, ale trzeba trzymać swoje tempo.



Przerwa pod schroniskiem, a potem zjazd jakimś singlem. Niestety krótko, bo zaraz potem sprowadzanie, miało być niewiele, ale trasy cholernie zarosły i jechać się nie dało. Z każdą kolejną minutą niezadowolenie trochę narastało, bo chcieliśmy jeździć, a więcej było schodzenia i tracenia wysokości w taki sposób. Potem chwila jazdy i chwila prowadzenia i tak ciągle... Jeszcze się zgubiliśmy, osoby które prowadziły trasę nie wiedziały za bardzo gdzie się ona podziała, bo las zarósł od ostatnich zawodów. Mi to nie przeszkadzało, bo to jednak taki luźny wypad, mieliśmy przecież cały dzień na tego tripa. Kilka osób jednak się odłączyło bo nie chcieli już tyle prowadzić :-)

Dalej było trochę gorzej, bo przedzieraliśmy się z rowerami na plecach przez coraz większe chaszcze, trawy, drzewa... W sumie po trasach nie było ani śladu. Potem schodzenie zboczem po kamieniach, których w tej okolicy jest mnóstwo. Znowu trochę jazdy, trochę prowadzenia, dłuższy zjazd i byliśmy już na jakimś asfalcie. Ogólnie wtedy raczej mało kto był zadowolony z trasy, bo niewiele widzieliśmy, niewiele jechaliśmy, a można było się zmęczyć mimo to.

Dojechalismy podjazdem do Chaty Wuja Toma - takiego schroniska. Podjazd był mega sztywny, coś jak na Chojnik kiedyś, tylko jakby dłużej. Męczyliśmy strasznie, końcówki już nie dalismy rady, bo na ostatnim zakręcie było za sztywno. W schronisku kolejna dłuższa przerwa.

Dalej trasa prowadziła malowniczymi fragmentami, ale zaraz potem było znowu podchodzenie i to niekrótkie. Sztywno w górę, po kamieniach, szło się niewygodnie i byliśmy już zmęczeni. Była to chyba Grabowa, na którą zresztą wieczorem jeszcze wróciliśmy.



Dalej trasa była już fajna, trochę zjazdu, trochę podjazdu, ale jak zwykle sporo technicznych fragmentów. Super mi się to jechało. Ogólnie po tym weekendzie nabrałem na pewno dużo pewności na technicznych ścieżkach. Dotarliśmy do Przełęczy Salmopolskiej i trochę odpoczęliśmy.

Potem powrót 2km powrotu i zaczęło się to na co czekaliśmy. Świetny singiel, długi i techniczny, jechało się go po prostu wyśmienicie. Dla niego warto było wcześniej się pomęczyć. Fajne widoki, dobre tempo, a singiel świetny. Każdy był po nim mega zadowolony i podwyższyło to ocenę tej wycieczki bardzo wysoko. Ogólnie w dół było z 5km, ale naprawdę ciekawie.

Następnie się rozdzieliliśmy i większa grupa pojechała już do ośrodka, a my w 7-kę wybraliśmy się jeszcze na Grabową, żeby zjechać kolejnym fajnym zjazdem. W sumie to nie chciało nam się już iść. Mówię iść, bo w sumie, to na górę tylko pchaliśmy. Czułem się jak na takim typowym tripie enduro. Tutaj akurat to był już tylko krok za krokiem, bo sił nie było w ogóle - tak na dobicie w sumie tam poszedłem.

 (fotka Roberta)

Krótki odpoczynek na polanie. Widoki były niesamowite, słońce zaczynało już zachodzić. Dawno nie byłem w górach o tej porze, bo tak to zawsze jeżdżę raczej rano :-) Jeszcze z 15 minut podejścia i byliśmy już na szczycie Grabowej. Kilka kilometrów po w miarę płaskim terenie, obserwacja krajobrazu, który był jeszcze lepszy i... ostatni świetny techniczny zjazd do Brennej. Był bardzo szybki, przyjemny, hamulce dostawały w kość. Było super!

Dzień III - zjazd szlakiem harcerskim

No i ostatni dzień naszej imprezy. Większość pojechała już do domów, bo mieliśmy opuścić osrodek o 10 rano. Zabraliśmy rzeczy do auta, przebraliśmy się w rowerowe ciuchy i pojechaliśmy na ostatnią trasę w małym, ale w sam raz, składzie. Pojechaliśmy na Błatnią, znowu :-) Tylko tym razem to wpychaliśmy już przez większą część. W sobotę prawie wszystko wjechałem, a wczoraj nie miałem już kompletnie sił. Nogi takie ociężałe, ledwo szliśmy :P

Jakoś dotarliśmy na górę, ale tym razem nie skręciliśmy w kierunku schroniska, a w lewo - na szlak harcerski. Miał to być świetny zjazd, znany z zawodów Enduro. I... był niesamowity! Zdecydowanie najlepszy z całego zlotu! Dobre 4km zjazdu, nie za stromo, ale z solidnym nachyleniem. Cały czas singletrackiem, technicznym singletrackiem, co trzeba zaznaczyć! Bardzo dużo korzeni, kamieni, ale z prędkością jechało się wyśmienicie i każdy miał mega zaciesz na twarzy. Jak ktoś będzie tam w okolicy, to musi koniecznie to przejechać, bo jest tego warty! Momentami wydawało mi się trudno, ale jak jechało się wszystko jednym ciągiem, to wcale nie było to trudne - przeszkoda za przeszkodą była pokonywana przez koło i cały zjazd był bardzo bardzo przyjemny - gorąco polecam!

Powrót tym samym szlakiem, pod górę :-) Oj ciężko się szło :) Potem w dół do Brennej, przebranie się i w drogę do domu.

------------------------------------------------------------

Zlot był super, za rok znowu pojadę :-) Fajna atmosfera, super ludzie, trasy też były fajne, bo teraz to pamięta się tylko te dobre momenty a nie te monotonne wpychanie :D Taka jazda na pewno dała dużo do techniki, bo był to solidny wycisk pod tym względem. Nie było tam czystych szutrów, tylko wszędzie albo spore kamienie albo techniczne fajne ścieżki z korzeniami i innymi przeszkodami. Dużo stromizm, ścianek - ogólnie ciekawe góry. Kiedyś na pewno jeszcze odwiedzę któryś z Beskidów. 


Kategoria Wycieczki