Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi adhed z miasteczka Gryfów Śląski. Mam przejechane 5212.40 kilometrów w tym 1559.95 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.43 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 41635 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy adhed.bikestats.pl
  • DST 53.80km
  • Czas 03:51
  • VAVG 13.97km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Podjazdy 1479m
  • Sprzęt Czarny Chińczyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bike Adventure 2014 - Dzień IV - wymęczone i ukończone!

Niedziela, 6 lipca 2014 · dodano: 06.07.2014 | Komentarze 4

No i po naszej rowerowej przygodzie! Krótkie podsumowanie Bike Adventure napiszę później, a teraz krótko opiszę ostatni IV etap na pamiątkę i może dla kogoś, kto będzie chciał w przyszłym roku zapoznać się z trasą, jeśli ten wyścig znowu by się tam odbywał.

Dzisiaj rano mięśnie mnie już nie bolały, ale nogi były mocno zmęczone i było to czuć, ciężko się jeździło. Jednak humor bardzo dopisywał, w końcu to już ostatni etap i byłem pewny, że go ukończę. Na starcie przywitaliśmy się z Bartkiem i Marcinem i zaraz potem ruszyliśmy. Marcin jechał ze mną, ale ja wiedziałem, że mi zaraz ucieknie, bo zawsze tutaj startowałem bardzo wolno, a i tak się męczyłem. Trochę jechaliśmy razem, potem mi uciekł, a ja próbowałem dogonić jego i jego grupkę. Ogólnie to niepotrzebnie, bo mocno się przez to męczyłem, a później i tak mi uciekli. Tyle tylko dobrze, że przy okazji uciekłem grupce za mną, a nie chciałem pozwolić im, aby dzisiaj ze mną wygrali. Potem wyprzedziła nas czołówka FUN, a podjazd nadal się ciągnął.



Na pierwszym zjeździe wyszła lipa, bo było wąsko, a ja jechałem za jakimiś dwoma zawodnikami, którzy wyraźnie nie byli mistrzami zjazdów - czyt. jechali wolno i cały czas na hamulcu, a ja już się tego trochę oduczyłem. Raz spróbowałem ich wyprzedzić bokiem, ale mało się nie wywaliłem, więc więcej nie próbowałem. Trochę mnie to frustrowało, ale trudno. Potem trochę szutru w górę i znowu jakieś zjazdy, tym razem strome, ale teraz jechałem już za dwoma z mimo wszystko czołówki FUN i też zjeżdżali słabo :( Jak patrzyłem na to z tyłu, to niebezpiecznie to wyglądało, bo na takiej ściance trzymali ciągle hamulec i koło się tylko ślizgało... Na prostej i podjeździe nie dawałem rady im uciec i tak się męczyłem w sumie do rozjazdu. Był wcześniej też taki niewygodny zjazd po miękkiej ściółce, niewygodnie i jakoś tak niepewnie :-)



Po rozjeździe zacząłem strasznie męczyć. Cholernie brakowało mi sił, już czułem, że na początku za bardzo się wymęczyłem. Szło coraz gorzej. Od pierwszego bufetu właśnie miałem kryzys. W ogóle całe ciało odmawiało mi już posłuszeństwa - bolały plecy, nogi, no i nadgarstki i nawet na zjazdach czułem się niezbyt dobrze. 

W sumie niewiele pamiętam z trasy, a na pewno z tego okresu. Był jeden długi szutrowy podjazd, tak po 20-tym kilometrze. Cholernie mi się dłużył, aż na chwilkę zszedłem i prowadziłem, bo bolały mnie plecy. Potem zjazdy, trochę w górę i tak do drugiego bufetu. Myślałem, że po przerwie będzie lepiej, ale nie było. Strasznie chciałem już jechać do mety. Ten okres był jeszcze gorszy. Jechałem cały czas sam, a nawet na płaskim i szutrowym zjeździe jechało mi się ciężko, bo wszystko mnie bolało :P Najchętniej, to bym się położył i trochę odpoczął. 

Z Rozdroża był długi szutrowy zjazd, nie widziałem nikogo na tej prostej, jak dojechałem do końca i popatrzyłem do tyłu, to też nikogo nie było. Ogólnie taka właśnie jazda samemu. Przed Górzyńcem kogoś zobaczyłem i tak za nimi trochę jechałem, ale bez sił i skupiałem się na swojej jeździe, żeby przetrwać. Wymęczyłem te krótkie fragmenty pod górę i był długi zjazd do Piechowic - taki niby szutrowy, ale kamienisty i cholernie tam mnie "wytrzepało". Wszystkie kamienie dało się wyczuć, ale jechałem mimo wszystko nawet szybko i na dole już byłem obok tych dwóch gości, co niedawno byli daleko przede mną. Jeden uciekł, a z drugim ja pojechałem.

Praktycznie od razu był bufet. Oj jak dobrze! To już trzeci dzisiaj i ostatni na Bike Adventure 2014. Zjadłem ze 3 kawałki banana, napiłem się porządnie i zmotywowałem do dalszej jazdy, bo powiedzieli nam, że jeszcze 15km - szok! Bo naprawdę byliśmy we dwójkę już tak zmęczeni, a tu jeszcze tyle jazdy. Patrzę przed siebie - podjazd, patrzę na profil - długi podjazd! To nam dowalili, "będziemy cierpieć" - mówię gościowi obok i jadę dalej. Trzeba było podjechać tyle, co zjechaliśmy z Górzyńca. 

Jednak wjeżdżałem sprawnie, na początku chyba za szybko, bo ruszyłem w pogoń za tym co mi uciekł, a tego drugiego zostawiłem dużo z tyłu. Jakoś poczułem napływ energii i fajnie mi się jechało - równo i chciałem to szybko skończyć. Potem spotkałem znajomego, który zgubił klucze i telefon i zawrócił do tyłu (potem ktoś mu oddał przy dekoracji w miasteczku). 

Dalej był fajne widoki, nigdy nie byłem w tej okolicy, to były "Bobrowe Skały" - fajny klimat :-) Zaczął się zjazd, bolało, a na prostej nie widziałem tego gościa, co go goniłem, więc trochę odpuściłem, bo szkoda sobie zrobić krzywdę. Jednak dalej było bardziej technicznie, jechałem dosyć szybko i JEST - widzę tego gościa jak coś się męczy. No to zaraz go dogoniłem, on jeszcze mnie trochę przestraszył, bo coś się zaczął ślizgać na błocie i mało w niego nie wpadłem - na szczęście wolno, więc się zatrzymałem, ominąłem go i dalej, szybko w drogę. Zjechałem resztę bardzo sprawnie, potem była trudniejsza sekcja, na trochę zszedłem, bo było bardzo trudno, a zresztą to już koniec, a ze zmęczeniem to można się łatwo połamać.



Potem jechałem nadal szybko i zobaczyłem kolejnych przede mną - znowu taka jedna para miksa, co widziałem ich na każdym etapie. Chwilkę z nimi przejechałem, ale potem im uciekłem. Ostatnie króciutkie podjazdy na stojąco, bo sił już w ogóle nie było, a w powietrzu unosił się klimat mety i nie przejmowałem się już tym jak jadę - byle do przodu! Zaraz potem asfalt, prosta, zjazd i jesteśmy na mecie!!!

Również fajny etap, nie spodziewałem się, że można tyle wycisnąć z tego Grzbietu Kamienickiego, ale w sumie nawet nie zajechaliśmy na Sępią Górę, więc można jeszcze więcej. Raz powiem szczerze miałem stracha, że pomyliłem trasę, bo trzeba było jechać tym fragmentem, co na początku...



Miejsce 95 czyli gorzej niż w piątek i w sobotę, ale lepiej niż w czwartek. Nie było żadnych skurczów i w sumie zapomniałem, co to w ogóle jest, a nie było to miłe doświadczenie w czwartek haha! Ten "kryzys" pomiędzy pierwszym, a ostatnim bufetem mi dużo zabrał, ale każdy był dzisiaj już chyba zmęczony :P






Komentarze
zorro
| 01:04 wtorek, 8 lipca 2014 | linkuj "W sumie niewiele pamiętam z trasy" albo "klimat mety" :-) Gratuluję i szacun za ukończenie!
birdas
| 20:59 niedziela, 6 lipca 2014 | linkuj Adam ... ale jak obejrzysz nasz przejazd to w zasadzie na tej końcówce od 2h i dalej to moja przewaga dopiero zaczęła wzrastać. Ja wczoraj nieco odpocząłem więc dzisiaj byłem lepiej dysponowany (ale to dopiero wyszło w praktyce jak zacząłem kręcić). U Ciebie odwrotnie. Jadę za 12 dni maraton w Bielawie ... niestety. ;)
adhed
| 20:42 niedziela, 6 lipca 2014 | linkuj może tak, ale ogólnie dzisiaj szybko opadłem z sił i potem to nie w głowie mi było ściganie, tylko walka o każdy kilometr do przodu :-) dopiero po ostatnim bufecie jakoś odzyskałem trochę energii

impreza przednia, widzimy się kiedyś na wyścigu! :-) ja będę za tydzień na czasówce na polskim singletracku :-)
birdas
| 20:02 niedziela, 6 lipca 2014 | linkuj Gdybyś mi tak nie świrował szybciej-wolniej to byśmy dłużej razem pojechali. ;)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ruchy
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]