Info
Suma podjazdów to 41635 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Lipiec1 - 0
- 2015, Maj1 - 0
- 2015, Kwiecień1 - 6
- 2014, Październik1 - 1
- 2014, Wrzesień2 - 24
- 2014, Sierpień3 - 4
- 2014, Lipiec10 - 36
- 2014, Czerwiec3 - 10
- 2014, Maj10 - 28
- 2014, Kwiecień5 - 19
- 2013, Sierpień6 - 12
- 2013, Lipiec24 - 4
- 2013, Czerwiec21 - 12
- 2013, Maj3 - 4
Wyścigi
| Dystans całkowity: | 834.70 km (w terenie 188.50 km; 22.58%) |
| Czas w ruchu: | 54:16 |
| Średnia prędkość: | 15.38 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 73.40 km/h |
| Suma podjazdów: | 17661 m |
| Maks. tętno maksymalne: | 198 (98 %) |
| Maks. tętno średnie: | 189 (93 %) |
| Suma kalorii: | 5937 kcal |
| Liczba aktywności: | 21 |
| Średnio na aktywność: | 39.75 km i 2h 35m |
| Więcej statystyk | |
- DST 5.70km
- Teren 5.70km
- Czas 00:18
- VAVG 19.00km/h
- HRmax 198 ( 98%)
- HRavg 189 ( 93%)
- Sprzęt Czarny Chińczyk
- Aktywność Jazda na rowerze
Czasówka na singletracku w Świeradowie
Sobota, 12 lipca 2014 · dodano: 13.07.2014 | Komentarze 0
Po Bike Adventure cały tydzień był bardzo leniwy i ogólnie chodziłem taki jakiś zmęczony. Wtorek rozjazd, w środę pojechałem objechać trasę tej czasówki, dwa razy mocnym tempem, ale tętno słabo reagowało. Czwartek wolny, w piątek rozjazd i troszkę lepiej w nogach, a w sobotę już czułem się naprawdę nieźle.
Fajna impreza z okazji otwarcia Centrum Rowerowego w Świeradowie. Swoją drogą, to zawiązała się mocna współpraca z Rometem - jest to jednocześnie centrum testowe Rometa i można wziąć sobie rower do testów, również za darmo, ale tylko wtedy tylko na godzinkę. Brak wpisowego, pakiet startowy (bidon i ulotki + posiłek i afterparty z DJ-em).
Myślałem, że będzie ciepło, to ubrałem się na krótko. Miałem startować jako pierwszy, więc trzeba było szybko się rozgrzać. Najpierw przejechałem z kumplem trasę wolnym tempem, potem kilka podjazdów i zaraz poszedłem na start. Było już sporo ludzi, w tym sporo znajomych.
3,2,1 i ruszyłem. Czułem wielką adrenalinę! Początek pojechałem asekuracyjnie, ale za bandami już ogień, jakoś dziwnie było mi w nogach i czułem jak mi wszystko wali, jakiś stres czy co, ale adrenalina działała jak jakieś znieczulenie :D Zaraz mostek i... gleba! Ja pierdziele! Wcześniej nigdy się nie wywaliłem na mostkach, choć często widziałem jak ludzie to robią. Szybko wstałem i czuję, że nie da rady biec, bo buty lekko się rozjeżdżają i przeszedłem tak niby szybko - niby wolno, żeby się nie wywalić, wsiadłem i OGIEŃ!
Strasznie mnie adrenalina trzymała, nie czułem żadnego zapieku, trochę nie mogłem się skupić na zakrętach i w wiele z nich się nie zmieściłem, ale o wywaleniu się nie było mowy. Starałem się oddychać mocno i wolno, momentami miałem jakieś lekki rozkojarzenie, ale szybko krzyczałem sobie w myślach, żeby kręcić ile tylko mogę! Nie patrzyłem na czas, ani na tętno, dopiero na koniec na podjeździe popatrzyłem i było wysokie! Kręciłem ile mogłem, wyjechałem na metę i koniec. Około 19 minut i po wyścigu... Jak patrzyłem na długą kolejkę ludzi do startu, to fajnie, że byłem już po.
Impreza na duży plus. Świetne nagrody zachęciły także zawodników z Bikestacji do przyjazdu i zajęcia dwóch pierwszych miejsc, ale można było zauważyć też mocne osoby z regionu - w tym niewątpliwie Bartka, który wykręcił świetny czas!
Mój czas to 18:44 - z glebą, na pewno można jeszcze sporo go podciągnąć - jechać płynnie zakręty, agresywniej początek, nie wywalić się :-) Tak jak powiedział Bartek - musi po prostu wszystko zagrać.
Moje miejsce: 20/53
Zadowolony jestem, że tętno trzymało się wysoko i pod koniec poszybowało na moje niemal maksymalne granice, więc energia wraca i organizm się chyba już zregenerował. 
- DST 53.80km
- Czas 03:51
- VAVG 13.97km/h
- VMAX 63.00km/h
- Podjazdy 1479m
- Sprzęt Czarny Chińczyk
- Aktywność Jazda na rowerze
Bike Adventure 2014 - Dzień IV - wymęczone i ukończone!
Niedziela, 6 lipca 2014 · dodano: 06.07.2014 | Komentarze 4
No i po naszej rowerowej przygodzie! Krótkie podsumowanie Bike Adventure napiszę później, a teraz krótko opiszę ostatni IV etap na pamiątkę i może dla kogoś, kto będzie chciał w przyszłym roku zapoznać się z trasą, jeśli ten wyścig znowu by się tam odbywał.
Dzisiaj rano mięśnie mnie już nie bolały, ale nogi były mocno zmęczone i było to czuć, ciężko się jeździło. Jednak humor bardzo dopisywał, w końcu to już ostatni etap i byłem pewny, że go ukończę. Na starcie przywitaliśmy się z Bartkiem i Marcinem i zaraz potem ruszyliśmy. Marcin jechał ze mną, ale ja wiedziałem, że mi zaraz ucieknie, bo zawsze tutaj startowałem bardzo wolno, a i tak się męczyłem. Trochę jechaliśmy razem, potem mi uciekł, a ja próbowałem dogonić jego i jego grupkę. Ogólnie to niepotrzebnie, bo mocno się przez to męczyłem, a później i tak mi uciekli. Tyle tylko dobrze, że przy okazji uciekłem grupce za mną, a nie chciałem pozwolić im, aby dzisiaj ze mną wygrali. Potem wyprzedziła nas czołówka FUN, a podjazd nadal się ciągnął.
Na pierwszym zjeździe wyszła lipa, bo było wąsko, a ja jechałem za jakimiś dwoma zawodnikami, którzy wyraźnie nie byli mistrzami zjazdów - czyt. jechali wolno i cały czas na hamulcu, a ja już się tego trochę oduczyłem. Raz spróbowałem ich wyprzedzić bokiem, ale mało się nie wywaliłem, więc więcej nie próbowałem. Trochę mnie to frustrowało, ale trudno. Potem trochę szutru w górę i znowu jakieś zjazdy, tym razem strome, ale teraz jechałem już za dwoma z mimo wszystko czołówki FUN i też zjeżdżali słabo :( Jak patrzyłem na to z tyłu, to niebezpiecznie to wyglądało, bo na takiej ściance trzymali ciągle hamulec i koło się tylko ślizgało... Na prostej i podjeździe nie dawałem rady im uciec i tak się męczyłem w sumie do rozjazdu. Był wcześniej też taki niewygodny zjazd po miękkiej ściółce, niewygodnie i jakoś tak niepewnie :-)
Po rozjeździe zacząłem strasznie męczyć. Cholernie brakowało mi sił, już czułem, że na początku za bardzo się wymęczyłem. Szło coraz gorzej. Od pierwszego bufetu właśnie miałem kryzys. W ogóle całe ciało odmawiało mi już posłuszeństwa - bolały plecy, nogi, no i nadgarstki i nawet na zjazdach czułem się niezbyt dobrze.
W sumie niewiele pamiętam z trasy, a na pewno z tego okresu. Był jeden długi szutrowy podjazd, tak po 20-tym kilometrze. Cholernie mi się dłużył, aż na chwilkę zszedłem i prowadziłem, bo bolały mnie plecy. Potem zjazdy, trochę w górę i tak do drugiego bufetu. Myślałem, że po przerwie będzie lepiej, ale nie było. Strasznie chciałem już jechać do mety. Ten okres był jeszcze gorszy. Jechałem cały czas sam, a nawet na płaskim i szutrowym zjeździe jechało mi się ciężko, bo wszystko mnie bolało :P Najchętniej, to bym się położył i trochę odpoczął.
Z Rozdroża był długi szutrowy zjazd, nie widziałem nikogo na tej prostej, jak dojechałem do końca i popatrzyłem do tyłu, to też nikogo nie było. Ogólnie taka właśnie jazda samemu. Przed Górzyńcem kogoś zobaczyłem i tak za nimi trochę jechałem, ale bez sił i skupiałem się na swojej jeździe, żeby przetrwać. Wymęczyłem te krótkie fragmenty pod górę i był długi zjazd do Piechowic - taki niby szutrowy, ale kamienisty i cholernie tam mnie "wytrzepało". Wszystkie kamienie dało się wyczuć, ale jechałem mimo wszystko nawet szybko i na dole już byłem obok tych dwóch gości, co niedawno byli daleko przede mną. Jeden uciekł, a z drugim ja pojechałem.
Praktycznie od razu był bufet. Oj jak dobrze! To już trzeci dzisiaj i ostatni na Bike Adventure 2014. Zjadłem ze 3 kawałki banana, napiłem się porządnie i zmotywowałem do dalszej jazdy, bo powiedzieli nam, że jeszcze 15km - szok! Bo naprawdę byliśmy we dwójkę już tak zmęczeni, a tu jeszcze tyle jazdy. Patrzę przed siebie - podjazd, patrzę na profil - długi podjazd! To nam dowalili, "będziemy cierpieć" - mówię gościowi obok i jadę dalej. Trzeba było podjechać tyle, co zjechaliśmy z Górzyńca.
Jednak wjeżdżałem sprawnie, na początku chyba za szybko, bo ruszyłem w pogoń za tym co mi uciekł, a tego drugiego zostawiłem dużo z tyłu. Jakoś poczułem napływ energii i fajnie mi się jechało - równo i chciałem to szybko skończyć. Potem spotkałem znajomego, który zgubił klucze i telefon i zawrócił do tyłu (potem ktoś mu oddał przy dekoracji w miasteczku).
Dalej był fajne widoki, nigdy nie byłem w tej okolicy, to były "Bobrowe Skały" - fajny klimat :-) Zaczął się zjazd, bolało, a na prostej nie widziałem tego gościa, co go goniłem, więc trochę odpuściłem, bo szkoda sobie zrobić krzywdę. Jednak dalej było bardziej technicznie, jechałem dosyć szybko i JEST - widzę tego gościa jak coś się męczy. No to zaraz go dogoniłem, on jeszcze mnie trochę przestraszył, bo coś się zaczął ślizgać na błocie i mało w niego nie wpadłem - na szczęście wolno, więc się zatrzymałem, ominąłem go i dalej, szybko w drogę. Zjechałem resztę bardzo sprawnie, potem była trudniejsza sekcja, na trochę zszedłem, bo było bardzo trudno, a zresztą to już koniec, a ze zmęczeniem to można się łatwo połamać.
Potem jechałem nadal szybko i zobaczyłem kolejnych przede mną - znowu taka jedna para miksa, co widziałem ich na każdym etapie. Chwilkę z nimi przejechałem, ale potem im uciekłem. Ostatnie króciutkie podjazdy na stojąco, bo sił już w ogóle nie było, a w powietrzu unosił się klimat mety i nie przejmowałem się już tym jak jadę - byle do przodu! Zaraz potem asfalt, prosta, zjazd i jesteśmy na mecie!!!
Również fajny etap, nie spodziewałem się, że można tyle wycisnąć z tego Grzbietu Kamienickiego, ale w sumie nawet nie zajechaliśmy na Sępią Górę, więc można jeszcze więcej. Raz powiem szczerze miałem stracha, że pomyliłem trasę, bo trzeba było jechać tym fragmentem, co na początku...
Miejsce 95 czyli gorzej niż w piątek i w sobotę, ale lepiej niż w czwartek. Nie było żadnych skurczów i w sumie zapomniałem, co to w ogóle jest, a nie było to miłe doświadczenie w czwartek haha! Ten "kryzys" pomiędzy pierwszym, a ostatnim bufetem mi dużo zabrał, ale każdy był dzisiaj już chyba zmęczony :P
- DST 59.40km
- Czas 04:45
- VAVG 12.51km/h
- VMAX 68.00km/h
- Podjazdy 2187m
- Sprzęt Czarny Chińczyk
- Aktywność Jazda na rowerze
Bike Adventure 2014 - Dzień III - MTB w czystej postaci!
Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 05.07.2014 | Komentarze 2
Dzisiaj rano byłem jak każdy jeszcze bardziej zmęczony, zaczęły mnie boleć uda i ciężko się nawet chodziło. Ciekawy byłem jak wytrzymam taką trasę, bo w końcu dzisiaj był najtrudniejszy etap, no i czekałem na zjazdy, z którymi chciałem się zmierzyć.
Pierwszy podjazd jechałem bardzo wolno i jak zwykle szło mi ciężko, jechała głowa, a nie nogi, bo słabo podawały. Zaraz potem fajny techniczny zjazd i już złapałem bakcyla, jechałem bardzo szybko i minąłem ze 3 osoby, a za kolejną musiałem jechać wolniej. Minąłem też koleżankę, która złapała gumę, w sumie to czekałem tylko na to kiedy mnie wyprzedzi :-)
Potem był podjazd, jazda po płaskim, mało pamiętam, ale jechało się bardzo słabo i ciągle mnie wymijali, głównie z FUN. Ja jechałem grzecznie spokojnie, bo bałem się kolejnych kilkudziesięciu kilometrów. Potem zaczął się podjazd pod Dwa Mosty, a słysząc wcześniej, że to bardzo trudny podjazd, to też miałem do niego respekt i nie szarpałem, jechałem równo i spokojnie, patrząc tylko na mapkę i czekając aż w końcu widoczny będzie koniec. Gdy podłoże zrobiło się przyjemniejsze, to podkręciłem tempo i wiedząc, że niebawem bufet, to nawet wyprzedziłem ze 3 osoby i zbliżyłem się do znajomego, który też rwał.
Po bufecie był szybki asfaltowy zjazd, byłem nim zawiedziony, po co było tyle podjeżdżać! :P Potem kawałek technicznego zjazdu w lesie, bardzo fajny, choć na chwilkę zszedłem z roweru. Potem ciekawszy fragment, szybki niestromy zjazd, czasami jakieś przeszkody, ale jechało się bardzo szybko. No i zauważyłem z tyłu koleżankę, szybko mnie dogoniła :-)
Potem zaczął się podjazd pod Chomontową, tam koleżanka mnie wyprzedziła, a ja znowu czułem respekt przed podjazdem. Początek wjechałem, ściankę też wymęczyłem, ale kosztowało mnie to za dużo i potem wyprzedziło mnie kilka znajomych już twarzy. Męczyłem dosyć nieźle, ale w końcu jakoś się zebrałem i znowu ich wyprzedziłem i jechałem jakiś czas za jednym znajomym. Nachylenie wydawało się dosyć małe, ale jechało mi się bardzo ciężko i na najniższym biegu. Widoki były bardzo ładne ;)
Pod koniec podjazdu znowu przycisnąłem, bo czekałem na zjazd. Sporo osób było za mną, najpierw zjazd chyba dziurawym asfaltem, a potem w końcu zaczął się legendarny zjazd zielonym do Borowic. Oj czekałem na to, bo chciałem się z nim zmierzyć. Zjechałem zdecydowaną większość, ale zrobiłem sporo błędów i nie jechałem zbyt szybko, ale to dobrze, bo to niebezpieczne. Czułem radość z jazdy i wiedziałem, że oddalam się od tych co byli niemal tuż za mną. Potem znowu jakieś zjazdy, jechałem znacznie szybciej i w końcu na dole byłem już tylko z jednym znajomym i nikogo nie było widać za nami.
Ręce też już było czuć, zjazd był porządny! Szkoda, że nie było fotografów... Kolega poszedł się odlać, a ja ruszyłem dalej, bo czekałem już na bufet. Myślałem, że jest bardzo blisko, więc cisnąłem bardzo mocno, aż za mocno dla mnie. Daleko mu uciekłem, a w końcu pojawił się bufet. Myślałem, że będę tam długo odpoczywałem, ale w sumie to tylko miłe kobiety napełniły mi bidon, ja zjadłem banana, napiłem się porządnie i ruszyłem ostro dalej. Też się zaraz odlałem w krzaki i widziałem jak dopiero wtedy ktoś inny pojawił się na bufecie.
Dalszy kawał trasy jechałem samemu. Nikogo z tyłu, ani nikogo przede mną - nawet na długich prostych. Trochę mnie to frustrowało. Były na pewno fajne zjazdy, w takim jakby potoku, wąsko, singlem - bardzo fajnie, choć kilka razy zszedłem i się denerwowałem, że tego nie zjechałem, ale strome zjazdy to mój duży ogranicznik i muszę się tego jeszcze nauczyć.
W końcu była asfaltowa ścianka i tam zobaczyłem z 7 osób przede mną, w tym Ewę Duszyńską z Votum, którą widzę już często na wyścigach, a potem parę miksa z Im-Motion, czyli mojej drużyny. Była motywacja do ścigania ich i tak też robiłem. Doszedłem ich na kolejnym podjeździe, kilku minąłem, a potem na zjeździe wyprzedziłem ostatnich z grupy.
Dalej z trasy nie pamiętam zbyt wiele, ale była niesamowita. Świetne techniczne zjazdy, także takie bardzo szybkie. Jakieś techniczne podjazdy singlami, ogólnie full wypas! Goniłem dwójkę z przodu ze Sport-Profit, no i uciekałem grupce z tyłu. Zmęczyło mnie to cholernie, w końcu trochę opadłem z sił i nawet bałem się, że złapię bombę i będę miał trudności z dojazdem do mety.

Wtedy trochę spuściłem tempo, na zjazdach cisnąłem ile mogłem, ale ogólnie starałem się uważać, żeby nie paść na którymś kilometrze przed metą i stracić wszystko co zyskałem. Jechaliśmy trochę z gościem z Get Fit MTB - on był lepszy kondycyjnie, ja lepszy na zjazdach.
Jeszcze miałem taką sytuację zaraz po ostatnim bufecie, że już kurde uciekłem całej grupce za mną, a tu jakaś gałązka wcisnęła mi się w zacisk i hamulec sam hamował. Kurde straciłem na tym trochę, bo najpierw się z nią szarpałem, a potem w końcu ściągnąłem koło i wyciągnąłem bez problemu ten drobiazg. Wyprzedziły mnie tylko 3 osoby, ale się zdenerwowałem, bo specjalnie na bufecie byłem tylko chwilkę i pełen motywacji chciałem pocisnąć szybko do przodu.
Ogólnie super trasa, miałem wielką radochę z jazdy i znowu mogę sobie powiedzieć, że w końcu wiem co jest chociaż moim małym atutem - na pewno zjazdy, na których czuję się pewniej niż kiedyś i to już zawsze jest jakiś mały plus.
Miejsce też lepsze niż wczoraj i przedwczoraj. Skurczy znowu nie było, teraz już będę dbał o te minerały, jak i lekkie tempo na początku, no i nawodnienie - nie wiem co pomaga, ale stosuję wszystko i jest okej.
Ogólnie żałuję pierwszego dnia, bo wszystko wtedy spaprałem, przez te skurcze straciłem mnóstwo czasu. Jednak najważniejsze, że wróciła radość z jazdy, jestem bogatszy o nowe doświadczenia i zobaczymy co będzie jutro. Mam nadzieję, że dojadę cały i zdrowy do mety, a które miejsce, to tam mało ważne :-)
- DST 52.50km
- Czas 03:59
- VAVG 13.18km/h
- Podjazdy 1595m
- Sprzęt Czarny Chińczyk
- Aktywność Jazda na rowerze
Bike Adventure 2014 - Dzień I - walka ze skurczami
Czwartek, 3 lipca 2014 · dodano: 03.07.2014 | Komentarze 6
I się zaczęło. Jeszcze dzisiaj rano nie mogłem się doczekać tego startu, bo chyba już zapomniałem o tym bólu, który jest na wyścigu :P Podjechałem około 10 do Piechowic, odebrałem pakiet i wszystko na spokojnie przygotowałem. Przed startem spotkałem Marcina, coś tam pomówiliśmy i niebawem sędzia wystartował dystans PRO, na który się przepisałem.
Początek był ciężki. Ostry podjazd pod Michałowice, cały czas mnie ktoś mijał, ale powiedziałem sobie, że nie będę się spinał, bo zaraz padnę. I tak zresztą już tempo było dla mnie zbyt mocne, bo tętno poszybowało mocno w górę. Zaraz przegonił mnie Marcin, a ja patrząc na innych widziałem praktycznie wszystkich lepszych od siebie - oj będzie ciężko :)
Zaraz potem zjazd w prawo, Marcin pomylił trasę, a ja pojechałem dobrze. Fajny, techniczny. Czułem się super, minąłem dwie osoby, zaraz potem kolejne i czułem mega radochę z takiej jazdy. Potem wyjechaliśmy na Szlak Waloński do Szklarskiej. Trochę podprowadziliśmy, bo nie było zbytnio miejsca, a i samemu się tam ciężko jedzie. Ale ogólnie trzymałem tempo towarzyszy i nawet odpoczywałem. Zaraz potem lekki podjazd i BACH - łańcuch mi strzelił :( Cholera jasna, tak się wkurzyłem, że ehhh szkoda gadać. Miałem spinkę w plecaku, więc szybko wyciągam, rozkuwam zepsute ogniwo i zakładam spinkę. Kurde coś nie mogę, bo ręce mi się strasznie trzęsą. Co chwila mnie ktoś mija, bo ogólnie tempo było szybkie, a ja coraz bardziej wkurzony. Zaraz w końcu łańcuch zapiąłem i ruszyłem dalej. Myślałem tylko ilu mnie minęło, ale zaraz potem na spokojnie, żeby się nie podpalać jak zawsze i nie odrabiać wszystkiego od razu, bo bym padł.
I jechałem tak spokojnie, co jakiś czas mnie ktoś mijał. Miałem nadzieję, że to koniec złych przygód dzisiaj. Niestety zaraz zacząłem czuć jakby skurcz w nogach, ale jechałem dalej. Już zobaczyłem, że czeka nas zjazd, na szczęście techniczny, więc myślałem, że zaraz ponadrabiam co straciłem na łańcuchu. Cholera nie! Chwilkę zjechałem, ale potem musiałem zejść, bo nie ludzie blokowali, a jak zszedłem to takie skurcze mnie dopadły, że nie dało rady iść! Tylko krzyczałem jak boli haha! Ja piernicze, czegoś takiego jeszcze chyba nie miałem. Zaraz potem aż upadłem bo się o coś leciutko potknąłem, a nie mogłem ustać... I nie mogłem się podnieść, bo nie mogłem ruszać nogami. Mijali mnie kolejni, więc zamiast odrabiać, to coraz bardziej traciłem...
W końcu ból minął, wsiadłem na rower i zacząłem zjazd. Szedł mi wyśmienicie, mijałem ludzi, ale niewiele, bo mi większość już uciekła. Ale szedłem na tym zjeździe jak burza, nie ma co :D Aż znowu zacząłem cieszyć się jazdą. Potem jednak pedałowanie szło coraz gorzej... Nikogo nie mogłem dogonić pedałując, jedynie cały czas mnie ktoś wyprzedzał, czy to z górki, czy płasko czy pod górkę...
Potem był chyba bufet, to w końcu ulga, napiłem się że hoho i podczepiłem się pod pociąg jakiejś ekipy z Białegostoku chyba. Trochę tak jechaliśmy, aż do singla pod górę. Tam trzeba było trochę zejść i znowu skurcze... Ehh już miałem dosyć. Ledwo szedłem, potem ledwo jechałem, potem znowu szuter. Wolno mi szło, wolno jechałem i wolno kręciłem. Nikogo nie dogoniłem, a to mnie wyprzedzali. Potem był chyba Wysoki Most, znowu jakiś techniczny zjazd bodajże i znowu skurcze po nim. 
Ogólnie cały czas było tak, że co nadrobiłem na technicznych zjazdach, to traciłem zaraz potem na dole. Najczęściej przez skurcze, bo to chyba działało tak, że wszystko się akumulowało podczas kręcenia, na zjeździe wstawałem z siodła, mięśnie napięte i na dole mnie łapało... A jak nie przez skurcze, to i tak kręciłem za słabo i mnie z czasem mijali.
Ogólnie tak wyglądał u mnie cały wyścig. Gdzie było prowadzenie, to była walka ze skurczami, miejscami ledwo szedłem... A i jeszcze jedna sytuacja...
Był taki fajny zjazd przed ostatnim bufetem. Znowu szedł mi znakomicie, bo minąłem tych co goniłem już od jakiegoś czasu. Ale się zajarałem! Super mi się go zjeżdżało, bo szybko, ale leciałem przez te głazy i ogólnie czułem się bardzo pewnie. Zjechałem całość i na końcu był z niego wyjazd na szuter. To było zajęte przez innego zawodnika, a obok zjechać chciałem ja. Myślałem, że spada się tam po prostu z małego głazu, ale nie - tam była jeszcze taka dziura... I koło mi tam wpadło, więc ja przeleciałem przez kierownicę i uderzyłem udem o ziemię i to porządnie... Ale mnie skurcz złapał :( Znowu nie mogłem się podnieść i zdarłem kolana i łokcie... Kurde jeszcze minęli mnie wszyscy, których wyprzedziłem na zjeździe, a i jeszcze kilku więcej... Takie coś demotywuje na maksa! Ale co mi tam, byle dojechać do mety... 
Potem ostatni bufet i ogólnie walka żeby dojechać do końca... Jeszcze były jakieś fajne zjazdy to jechałem je szybko, doganiałem i mijałem wciąż tych samych ludzi, ale potem jak było podprowadzanie to to samo co przez cały wyścig - skurcze, ledwo szedłem albo stałem i mnie mijali jak tyczkę na treningu :-)
Ale dojechałem w końcu do mety, bo była bliżej niż planowano. Ciekawe co będzie dalej, bo jestem pełen obaw. Jestem przedostatni w kategorii M2 i nie mam szans na awans, bo np. Bartek jest zaledwie dwa oczka wyżej, a ja mu do pięt nie dorastam... Więc przyjdzie mi walczyć o ostatnie trzy miejsca haha! :)
Żeby tylko udało się przetrwać te 3 etapy. Boję się o te skurcze... A jutro to już w ogóle, bo to kondycyjna trasa bez praktycznie technicznych zjazdów, gdzie czuję się świetnie i sporo nadrabiam.
- DST 12.67km
- Teren 12.67km
- Czas 01:23
- VAVG 9.16km/h
- Sprzęt Czarny Chińczyk
- Aktywność Jazda na rowerze
Wyścig MTB w Bogatyni
Sobota, 31 maja 2014 · dodano: 31.05.2014 | Komentarze 0
Dystans jest razem z rozgrzewką, bo nie resetowałem licznika, ale średnia tak czy siak byłaby podobna, bo wyścig był w katastrofalnych warunkach. Po tygodniu opierdzielania się i okropnej pogody pojechałem na wyścig MTB do Bogatyni. Wcześniejsze opierdzielanie się oczywiście było w planie, bo za mną tydzień rege :)
Dzisiaj pogoda była na szczęście ładna, świeciło słońce i było ciepło, aż chciało się wyjść na rower. Mój MTB jest niestety niesprawny, a że napaliłem się trochę na ten wyścig, bo wielu znajomych startowało, to wypożyczyłem Rometa w nowym Centrum Rowerowym w Świeradowie w budynku SkiSun. Mają sporo tego sprzętu, ale większość to typowe rowery miejskie, crossowe i jest tylko kilka prawdziwych MTB, ale też raczej słabej jakości. Ja wziąłem najwyższy dostępny model i był to Romet Rambler 4.0 na 27,5" kołach więc dla mnie nowość. Wszystko chodziło sprawnie, ale dziwnie się na nim czułem. Na początku jeszcze mostek był na + to już w ogóle było jak na mieszczuchu. Po zamianie trochę lepiej, ale nadal jakoś dziwnie - geometria jest wg mnie skopana i ten amorek (Epicon) tam nie pasuje.
No, ale nic, pojechałem do Bogatyni, było tam już sporo osób. Łącznie do wyścigu głównego zapisały się chyba 42 osoby. Od razu dowiedziałem się o zmianach na trasie, bo warunki są fatalne - wszędzie duże błoto. Wycofali rundę po torze motocrossowym, bo tam było jeszcze gorzej. Do tego skrócili czas startu z 2 godzin na około godzinę. Mówię około, bo to polegało na tym, że jeśli wcześniej uda nam się wyjechać na kolejną rundę, to jedziemy nadal i kończymy po jej skończeniu.
Po starcie od razu ruszyliśmy pod stromą górkę, a tam błoto ponad kostki, więc każdy solidarnie podchodził. Od razu nogi piekły, bloki i pedały zapchane, no, ale to taki wyścig. Potem jazda w wielkich kałużach i błocie oczywiście nadal. Ja jechałem na 6 pozycji, ale miałem za sobą kilka osób. Kolejny stromy podjazd i znowu podchodzenie, potem jakieś singielki po hałdach w lesie. Całkiem fajnie się tam jechało, choć właśnie na pierwszej rundzie jeszcze nie czułem roweru ani jazdy. Zahaczyłem kierownicą o drzewo :D i leciutka wywrotka, to gość z tyłu mnie minął. Potem go już nie dogoniłem, minął mnie jeszcze jeden i tak jechałem na 8. miejscu, w sumie już do końca wyścigu. Był jeden krótki zjazd po korzeniach, wszędzie ślisko, ale fajnie. Potem znowu walka przez błoto, gdzieniegdzie prowadzenie, a to takie prowadzenie, że błoto było ponad kostki :D Ogólnie syf i tyle. Na końcu rundy bardzo stromy zjazd (-30%) po błocie, ale na szczęście ani razu się tam nie wywróciłem, a niewiele brakowało. Najlepiej było tam puścić hamulce i przejechać jak najszybciej, ale strach w oczach lekki był.
Mi udało się przejechać 3 rundy, co jakiś czas widziałem jednego zawodnika przede mną, ale nie udało mi się go dogonić. Był jeden dłuższy podjazd po asfalcie (jakieś 600m), tam go zawsze doganiałem na jakieś 10m ode mnie, ale potem znowu mi gdzieś po tym błocie uciekał. Każdy miał takie same warunki i ogólnie to nie była taka walka wydolnościowa, a bardziej kto lepiej przez te błoto się przedrze :P Zdublował mnie Daniel Ryż (Mistrz Polski Masters I z Żerkowa), który jako jedyny zrobił 4 rundy i wygrał cały wyścig.
Ogólnie to zawsze jakieś doświadczenie, kogo miałem wyprzedzić to wyprzedziłem. W moim zasięgu było jeszcze dwóch zawódników, ale nie dałem im dzisiaj rady. Dobrze, że chociaż roweru nie trzeba serwisować bo to nie mój - tylko umyłem go myjką :-) Mam nadzieję, że niebawem uda mi się zrobić mój MTB, bo już stęksniłem się za singlami i ogólnie terenem i rowerem, którego dobrze znam! :)
miejsce: 8, na osób w sumie nie wiem ile, zapisało się 42, ale nie wszyscy byli w jednej kategorii bo jeszcze jakieś masters zrobili
będą wyniki w necie to wpiszę tutaj
- DST 21.21km
- Teren 21.21km
- Czas 01:44
- VAVG 12.24km/h
- Sprzęt Czarny Chińczyk
- Aktywność Jazda na rowerze
Bikemaraton Wałbrzych - znowu mini, bo się poddałem
Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 3
Cóż, teraz piszę to już z perspektywy dnia po wyścigu, więc emocje opadły i odczuwam ten wyścig inaczej niż jeszcze w sobotę, ale opiszę co nie co, żeby mieć na pamiątkę. Jak dla mnie najgorszy wyścig w moim odczuciu - jechało mi się po prostu fatalnie, sprzęt nawalał, a i straciłem wszelką motywację. Krótko mówiąc - kompletnie zero przyjemności z jazdy i miałem ochotę rzucić już te wszystkie wyścigi w cholerę :D
Zaczęło się od tego, że sprzęt już na rozgrzewce coś nie chodził jak trzeba. Jest jakiś problem z piastą albo bębenkiem, że zaciąga mi co chwila łańcuch, gdy jadę bez pedałowania. Duży problem na zjazdach, jak się potem okazało naprawdę duży. Do tego kolega zwrócił mi uwagę na luzy przy sterach, co jest niebezpieczne (tak myślę, że te stery co kupiłem to niezbyt pasują do tej chińskiej ramy). No i przez to już tylko myślałem czy w ogóle przejadę ten maraton bez defektu, żeby nic się nie rozwaliło...
Wyścig ruszył, ja ze środka 4-ego sektora. Jechało mi się dosyć dobrze, było bardzo ciepło i duszno, ale pierwszy podjazd szedł okej. Może trochę za szybko dla mnie, wyminąłem trochę osób i doszliśmy chyba końcówkę 3-ego sektora i ich minęliśmy. Potem krótki zjazd, mogłem lekko odsapnąć i na zakręcie jechałem uważnie żeby się nie wywrócić. Już miałem prostą i zaraz przyspieszać, a tu mi gość wleciał z boku prosto we mnie. No nieee, upadłem razem z nim, okulary mi się rozwaliły (ale jednak nie połamały na szczęście), garmin odpadł. Patrzę tylko na moje poprzednie szlify i widać już krew, czułem jeszcze twarz i bark. Wsadziłem okulary i garmina do kieszeni z tyłu i ruszyłem szybko za ludźmi, którzy właśnie mnie wyprzedzili, a było ich bardzo dużo. Cholera tak się wkurzyłem, że teraz myślę, że było to niepotrzebne. Wypadki się zdarzają, najgorzej, że kompletnie nie z mojej winy, ale cóż - trzeba było się z tym pogodzić.
Wtedy już miałem w myślach "po wyścigu", bolało mnie wszystko i jakoś kompletnie straciłem motywację do dalszej jazdy :( Nawet była myśl, żeby zawracać. Już wiedziałem, że MEGA nawet nie będę próbował, chciałem już to skończyć, a najlepiej to wcisnąć "RESET" i pojechać to od nowa! Teraz jak to piszę, to mogłem inaczej to rozegrać, normalnie jechać jak trzeba, a ja przez ten upadek myślałem tylko o tym, że to przekreśliło cały wyścig, a głowa niestety też jest ważna i bez motywacji ciężko cokolwiek jechać.
No i tak ruszyłem najszybciej jak umiem, żeby najlepiej od razu odrobić wszystko co straciłem przez tę chwilę. Głupota totalna! Jechałem najmocniej jak dawałem radę, ale przecież ten podjazd nie był krótki i zaraz nogi się zagotowały i tyle było z tej jazdy. Straciłem parę w nogach i jak zaczęli już mnie ludzie wyprzedzać, to w ogóle nie miałem już ochoty jechać dalej... Już pogodziłem się, że wyścig stracony, mimo, że to były w zasadzie jego początki... Nauka na przyszłość - teraz wiem, że muszę nad tym popracować, żeby zawsze myśleć pozytywniej!
Na zjazdach już widziałem, że to kompletna klapa. Jechałem za ludźmi, którzy prowadzą, bo boją się wjechać w duże kałuże.... Już nawet nie próbowałem tam szaleć, tylko grzecznie jechałem za nimi, momentami czułem się jak na spacerze. Na podjazdach mimo to nie nadrabiałem. Raz wziąłem żel, ale taki który ponoć jest na końcówkę. Siły mi nie dodało, ale za to w jednej cześci podjazdu miałem wrażenie, że kompletnie mnie odcięło. Myślałem, że go nie podjadę, mimo, że nie był jakiś bardzo stromy... Na jednej części z kolei jakaś siła wróciła i wyprzedzałem sporo osób - o to był jedyny moment, że miałem jakąś małą frajdę.
Ale zaraz potem co - po zjeździe nie mogę pedałować, bo łańcuch mi się zaklinował przez to zaciąganie. I tych co wyprzedziłem to znowu mnie minęli. Walić to wszystko! Byle dojechać do mety. W sumie łańcuch zaklinował mi się 3 razy, a najgorzej na samym końcu. To mnie już w ogóle zdołowało, bo na tej łące pędziłem jak szalony i zrobiłem dużą przewagę nad dwoma zawodnikami, co jechali wcześniej koło mnie. No i co - ze sto metrów przed metą, na tym chodniku z zakrętami znowu mi się łańcuch zaklinował. Nie dało rady szybko wyciągnąć, to biegnę do mety. Już myślałem, że koniec, a to jednak nie, bo meta nie było na 1-szym sektorze, a trochę dalej. No i minęło mnie dwóch tych typów, a ja zacząłem dopiero wtedy biec do prawdziwej mety....
Cóż, kolejny Bikemaraton to Bielawa, nad Bikeadventure się zastanawiam. Teraz mam tydzień rege, jak uda mi się naprawić MTB, to pojadę na single, żeby nałapać jak najwięcej pozytywnej energii z jazdy :-) i oby zagoić te wszystkie rany, bo coraz bardziej mi przeszkadzają...
Czas: 1:44:02
Miejsce: 221/570 Open | 55/82 M2
- DST 28.25km
- Czas 01:30
- VAVG 18.83km/h
- VMAX 52.20km/h
- Sprzęt Czarny Chińczyk
- Aktywność Jazda na rowerze
VIII Memoriał im. Jurka Zawadzkiego w Szklarskiej Porębie
Sobota, 3 maja 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 5
Zgodnie z planem wziąłem udział w wyścigu w Szklarskiej Porębie. Była to dość kameralna impreza z uwagi na pogodę, która znowu nas nie rozpieściła i musieliśmy ścigać się w deszczu i błocie. Jakby tego było mało, to nastąpiło duże ochłodzenie i temperatura była bliska zera stopni, a w wyższych partiach były widoczne ślady śniegu, który spadł w ciągu ostatnich 24h.
Jak przyjechałem na miejsce startu, to był już tam Marcin, którego w końcu poznałem. Później Ariel, także nowy znajomy, a następnie pojawiło się kilka innych znajomych już mi twarzy. Porozgrzewałem się jakieś pół godziny, ale niezbyt mi się chciało, bo przy takiej pogodzie to tylko niepotrzebnie się mokło, a przecież przed nami była jeszcze ponad godzina jazdy w takich warunkach.
No nic, zbliżała się 12 i stanęliśmy na starcie, obok mnie Marcin i Ariel. Wiedziałem, że nie mam czego tam z przodu szukać, chciałem ten wyścig przetrwać, sprawdzić się w cięższych warunkach i zobaczyć czy powalczę z Marcinem, czy nie :-) Ruszyliśmy i na początku tempo było lekkie i tylko widziałem jak czołówka już odjeżdżała w szybkim tempie. Zaraz nagle ktoś się wywrócił i tylko pomyślałem jak to możliwe, żeby zrobił to tak szybko. Niestety zaraz zrobił to kolejny, który zahaczył o mój rower i musiałem z niego zejść. Szybko go podniosłem i ruszyłem za odjeżdżającymi ludźmi. Coś mi strzelało w łańcuchu i pomyślałem "no ładnie, coś się zepsuło", patrzę na niego, a tam jakieś zawijasy, pokręciłem i zaraz mi spadł. Kurdeeee, ale szybko go założyłem i ruszyłem, ale przez chwilkę byłem całkowicie ostatni! Zaraz ruszyłem najszybciej jak umiałem i wyprzedziłem kilka osób, ale kosztowało mnie to mocnym zapiekiem.
Dalej wyprzedzałem kolejnych, aż zobaczyłem Marcina i chciałem go koniecznie dogonić. Udało mi się to i myślałem, że pojedziemy razem, ale on został więc ruszyłem samemu. Doszedłem do Ewy Duszyńskiej z Votum i jakiegoś zawodnika w koszulce Verge, jechaliśmy razem przez jakiś czas, aż do tego sztywnego podjazdu. Przed nim już trochę zwolniłem, bo nie chciałem tam się wbijać na zadyszce. Wjechałem na niego lekko, myślałem, że będzie spoko, ale zaraz koło mi się uślizgnęło i już szedłem. Razem z Marcinem. Czułem się coraz gorzej i szło mi się słabo, co jakiś czas wsiadając na rower, ale nie była to przyjemna jazda. Była to dla mnie taka droga męki. Strasznie wolne tempo, tylko ból w nogach i czekanie na upragniony koniec.
W końcu pojawił się szczyt tego podjazdu i wiedziałem, że teraz będzie można trochę pocisnąć. Marcin był przede mną, ale daleko mi nie odjechał. Wyprzedziliśmy jakąś grupkę i wjechaliśmy na kolejny, ale już lżejszy podjazd. Choć on wcale nie jest jednak lekki... Jak widzę szeroką drogę to wydaje mi się, że jest to lekki podjazd, ale teraz widzę, że nachylenie nie było małe, dlatego jedzie się tam tak ciężko. Jechaliśmy trochę z zawodnikami Jamy Wałbrzych, ale w końcu im uciekliśmy i czekał nas kolejny, tym razem długi zjazd. Wiedziałem, że Marcin mi ucieknie, ale nawet go nie goniłem.
To nie był dla mnie taki zjazd jak na objeździe trasy. Zawsze staram się dokręcać, ale obawiałem się tych mostków i przed nimi mocno hamowałem, nie wiem czy dobrze, bo później miałem wrażenie, że jednak przyczepność jest dobra. Może lepiej było nie objeżdżać tej trasy, to bym jechał tam najszybciej jak się da i wcale nie wywrócił :-) No, ale nic, zjechałem na dół, ale po Marcinie ani śladu, zjechałem na drugą rundę i niestety nie widziałem nikogo ani z przodu, ani z tyłu, a cisnąłem dosyć szybko.
W końcu na prostej ukazał się Marcin wraz z dwoma zawodnikami. Widziałem, że się do nich zbliżam, ale w pewnym momencie Marcin dał im zmianę i znowu nie mogłem ich dogonić. W końcu powiedziałem sobie, że muszę ich dogonić przed podjazdem i tak zrobiłem. Kilka razy stawałem na pedałach i bardzo się starałem żeby ich doścignąć. Udało się i przejąłem inicjatywę jadąc pierwszy. Jednak oni się mnie uczepili, a ja nie miałem sił żeby się urwać. W końcu dałem za wygraną, przed podjazdem znowu nie chciałem się zadyszeć i jechałem wolniej, a oni mnie prześcignęli.
Podjazd to znowu droga męki dla mnie, jechało się tak samo fatalnie jak przy I rundzie, ale jakoś minęło. Na końcu prześcignąłem Marcina, a ci dwaj zawodnicy już dawno nam uciekli. Na zjeździe zjechaliśmy żwawo i rywalizacja między Marcinem, a mną miała rozstrzygnąć się na drugim podjeździe. Powiem szczerze, że nie patrzyłem na to w ten sposób, myślałem, że będziemy współpracować, żeby może kogoś dogonić, ale nikogo na horyzoncie nie było, a ja nie miałem już sił. Marcin jechał cały czas z przodu i choćbym chciał to nie miałem jak dać mu zmiany. Czułem już przemarznięte nogi i dłonie, nie mogłem doczekać się już końca. Marcin jakby lekko zwolnił, a ja myślałem, że dam mu zmianę, ale on się jednak ze mną ścigał i nie dał mi siebie wyprzedzić, a ja odpuściłem, bo nie miałem sił.
Na zjeździe wiedziałem, że nie dam mu rady. Chciałem tylko bezpiecznie dojechać do mety i żeby nikt inny mnie nie wyprzedził. Na mostkach znowu hamowałem. Najgorsze jednak było to, że nie założyłem okularów i bloto z piaskiem uderzało mi po oczach i widziałem trasę kątem oka. To nie był szybki przejazd, tylko taki żeby to spokojnie zjechać :) W końcu była już prosta, potem jakby techniczny fragment i widać było już metę. Umykał mi tam Marcin, chciałem mieć do niego niewielką stratę, ale jeszcze pomyliłem trasę do mety, szybko zawróciłem i pojechałem właściwą ścieżką i zakończyłem ze stratą 40 sekund do Marcina.
zdjęcie dzięki Marcina żonie :)
Ogólnie wynik jak na mnie to w porządku. Ukończyłem 29/43 sklasyfikowanych zawodników (+6 którzy nieukończyli). Było sporo ludzi, którzy trenują od kilku lat w klubach i póki co nie mam szans się z nimi równać.
Na pewno muszę wymienić jak najszybciej napęd - może wystarczy sama kaseta, może łańcuch, a może jeszcze zębatki w korbie, bo jest coraz bardziej uporczywy i strzela co chwila, a to strasznie przeszkadza na podjazdach. Po maturach przerzucę jeszcze trochę sprzętu ze Speca do tego chińczyka - hamulce i manetki i będzie na pewno wygodniej.
Jednak przede wszystkim trzeba pracować nad formą. Jutro jak będę na siłach to pojadę lekko szosą do Jeleniej na Paradę Rowerów. Natomiast od przyszłego tygodnia rozpoczynam kolejny etap czyli Rozbudowę I w moim treningu i jazdy będą coraz ciekawsze. Za tydzień Zdzieszowice, więc tam nie spodziewałbym się postępu, ale w Wałbrzychu może być już lepiej ;-)
Miejsce: 29/43 (mężczyźni); 31/47 open
- DST 23.48km
- Teren 23.48km
- Czas 01:01
- VAVG 23.10km/h
- Sprzęt Czarny Chińczyk
- Aktywność Jazda na rowerze
1. Bikemaraton 2014 - Miękinia
Niedziela, 13 kwietnia 2014 · dodano: 21.04.2014 | Komentarze 5
Wrzucę od razu wynik z Miękini, bo na bikelogu zamierzam teraz zapisywać swoje wyniki, żebym w przyszłości mógł je porównywać i oceniać postępy lub ich brak :)
Bikemaraton Miękinia - czas 01:01:50 - miejsce 40/138 M2; 156/824 Open
Wyścig dla mnie całkiem udany, ogólnie jestem zadowolony z wyniku. Zakładałem w tym roku jeżdżenie MEGA, ale co do tego to jeszcze nie jestem przekonany. Póki co pojechałem najkrótszy dystans, tak jak większość moich znajomych i nie było źle. Jechało mi się bardzo przyjemnie, sporo wyprzedzałem. Wyścig sprinterski więc praktycznie cały dystans u mnie na zapieku, ale czułem się dosyć dobrze. Na zjazdach, jeśli takie były, to wyprzedzałem, jakieś błoto czy kałuże, to też sporo nadrabiałem, bo ludzie dziwnie się ich bali... :) Jedynie w miejscu stromego zjazdu zrobiło się nieprzyjemnie, bo ludzie zablokowali ten zjazd i trzeba było czekać aż zrobi się miejsce, a każdy stracił tam ze 2 minuty... szkoda, bo można było tam pocisnąć. Jak już mówiłem - jestem zadowolony z wyniku, zobaczymy jak będzie w kolejnych wyścigach - mam nadzieję, że w Zdzieszowicach
- DST 84.00km
- Teren 24.00km
- Czas 05:13
- VAVG 16.10km/h
- Kalorie 3600kcal
- Sprzęt (nieaktualny) Giant XTC 3
- Aktywność Jazda na rowerze
Łysogórki i MTB Maja Race
Niedziela, 30 czerwca 2013 · dodano: 01.07.2013 | Komentarze 0
W niedzielę było co oglądać, bo w Jeleniej Górze odbywał się wyścig MTB najwyższej rangi - Maja Włoszczowska Race. Miałem jechać tam już rano i kibicować naszej najlepszej zawodniczce MTB, ale pojechałem najpierw na zawody na stoku narciarskim Łysogórki.
Wyścig był dla mnie bardzo wymagający. Zawody odbywały się na stoku narciarskim i pętla wygląda w ten sposób, że najpierw zjeżdżaliśmy po leśnych ścieżkach na dół, żeby później wjeżdżać ostrymi podjazdami w górę. W mojej kategorii musiałem przejechać 2 pętle, co dla mnie było wyzwaniem, ale wyścig ukończyłem. Jechało mi się bardzo ciężko, ale lubię takie imprezy, bo pokazują mi jak jeszcze jestem w tyle i jak dużo muszę jeszcze popracować, aby gdziekolwiek się liczyć :P
Później pojechałem już na MTB Maja Race. Zdązyłem na start Marka Konwy, który zresztą wygrał swój wyścig i potwierdził dobrą formę.
- DST 21.34km
- Teren 21.34km
- Czas 01:04
- VAVG 20.01km/h
- Kalorie 1037kcal
- Sprzęt (nieaktualny) Giant XTC 3
- Aktywność Jazda na rowerze
Bikemaraton Wrocław
Sobota, 22 czerwca 2013 · dodano: 23.06.2013 | Komentarze 0
Kolejny Bikemaraton za mną. Tym razem był to Wrocław, gdzie na starcie miało pojawić się ponad 2000 osób. Rekordu nie udało sie pobić, bo rano padał deszcz, co mogło przestraszyć wielu lokalnych fanów MTB. 
Dystans na MINI był krótki bo niecałe 22km, do tego prosty płaski teren, bez podjazdów. Powiem szczerze, że jechało mi się dziwnie bo od samego początku do końca trzeba było cisnąć ile miało się pary w nogach, na zjazdach przynajmniej się odpoczywa.
Jednak wyścig calkowicie mi się nie udał. Już na początku coś strzeliło mi pod kołem i myślałem, że złapałem "kapcia". Zamiast skupić się na rywalach, to ciągle spoglądałem na tylne koło czy nie ucieka mi powietrze i wydawało mi się, że TAK i czulem stracha czy się zatrzymać czy nie. Ale jakoś jechałem dalej i jak się później okazało - z dętką wszystko było w porządku.
Trzymałem stałe tempo, ludzie mi nie uciekali, ani ja nie mogłem dogonić tych przede mną, jechaliśmy równo. Jednak, w pewnym momencie jakiś gość zajechał mi drogę, tzn. stanął przede mną w poprzek i przez niego się wywróciłem. Migiem przeleciało dobre 30 osób zanim wróciłem na trasę.
Jechałem dalej, do rozjazdu, który przegapiłem i wjechałem na MEGA, nie wiem co mnie pociągnęło, ale zamiast już jechać ten dystans, to zawróciłem i pojechałem na MINI - kolejne kilkadziesiąt sekund w plecy i rywale przede mną... Głupota...
Potem już brakowało koncentracji, na drodze po polu nabrałem większej prędkości i nagle mną zarzuciło i przeleciałem przez kierownicę... We Wrocławiu... Wstyd trochę, ale bywa i tak. Bolały mnie strasznie ręce, ledwo wsiadłem na rower i już wtedy było mi wszystko jedno. Mnóstwo rywali przede mną, ja ledwo jechałem, bo źle było mi trzymać kierownicę i kolejni mnie wyprzedzali.
Potem jechałem już za taką grupką ludzi, którzy prowadzili rowery na byle błocie i przeszkodzie... Masakra, we Wrocku nie było zbyt wielu cięzkich miejsc, jeśli w ogóle były na MINI, a musiałem się za nimi wlec i czułem się jak na wycieczce. Ale sam byłem sobie winny, mogłem lepiej jechać wcześniej...
Potem już zaraz była meta, ja czułem ogromny niedosyt, bo choć miałem bardzo poobijane ręce, to kurcze nogi prawie w ogóle nie zmęczone, mógłbym jeszcze jechać i jechać, a tutaj zaraz był koniec i zawiedzenie.
Miejsce 390 na ponad 600 w Open MINI



